Pokazywanie postów oznaczonych etykietą blw. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą blw. Pokaż wszystkie posty
poniedziałek, 28 lipca 2014
Bananowe pancakes i podwieczorek na balkonie.
Lubimy, kiedy po upalnym dniu przychodzi chłodny wieczór. Nie wiem czy to specyfika naszego osiedla, na którym wiecznie wieje, czy to lato ma to do siebie, ale wieczorami zwykle jest u nas przyjemnie.
Smażę kilka szybkich pankejków, kroję owoce i siadamy na balkonowym dywanie.
Szczególnie kiedy Mąż Biegacz pracuje do późna i muszę wymyślać Córkom jakieś atrakcje, żeby nie zwariować na sam koniec dnia ;)
Przepis inspirowany tymi pankejkami u Kasi z Cook it Lean.
Bananowe pancakes z karobem:
2 banany, zmiksowane
4 jajka
2 łyżki mąki gryczanej
1 łyżka mąki kasztanowej
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia bez glutenu
1/4 łyżeczki cynamonu
2 łyżki karobu
masło klarowane do smażenia
Wszystkie składniki dokładnie ze sobą łączymy. Wyjdzie dość gęste ciasto. Nabierać pół chochelki i wylewać na sam środek rozgrzanej patelni, lekko posmarowanej masłem. Pozwolić aby ciasto samo się rozpłynęło, nie potrząsać patelnią. Naleśnik jest gotowy do odwrócenia, kiedy brzegi są wyraźnie ścięte a na całej jego powierzchni pojawiają się dziurki po uciekających pęcherzykach powietrza. Krótko dosmażamy po drugiej stronie.
Ja smarowałam patelnię masłem co drugi naleśnik.
Podawać z syropem klonowym i sezonowymi owocami.
środa, 4 grudnia 2013
Pożegnanie ze Speedcookiem. KONKURS!!!

Ponieważ wspomniane urządzenie, które gości u mnie od dwóch miesięcy z hakiem świetnie nadaje się do przygotowana zup - kremów (wrzucam składniki, podlewam wodą, włączam gotowanie, przyprawiam i miksuję) poproszę Was o przepisy na Wasze ulubione zupy kremy. Wystarczy wpisać je w komentarzach pod tym postem. Wybiorę ten, który uznamy z naszą rodzinką za najbardziej smakowity :)
Daję Wam czas do 10 grudnia :)
Do wygrania firmowy kuchenny fartuch i rękawice oraz książka kucharska!
Wracam do mojego soku. Niech się bobofruty i inne kubusie schowają! Mając opracowaną podstawową bazę, można tworzyć cuda. Ta baza to marchewki, jabłka i dynia. Gotowane w małej ilości wody - tak aby zachować jak największą ilość wartości odżywczych. Następnie wystarczy zmiksować z ulubionymi dodatkami, rozrzedzić przegotowaną wodą i ewentualnie dosłodzić. Na przykład miodem. Proporcje nie grają tutaj wielkiej roli - często wrzucam tyle składników ile mam, ale staram się żeby dynia nie królowała, bo wtedy niestety Córki na sok kręcą nosem.
U nas najbardziej sprawdziły się dwie wersje - z sokiem pomarańczowym oraz z bananem i truskawkami (zmiksowane zamroziłam wiosną).
Domowy sok przecierowy:
3 dorodne marchewki
3 jabłka
kawałek dyni
szklanka wody
sok z dwóch pomarańczy lub banan i szklanka zmiksowanych truskawek
sok z połowy cytryny
znów woda - do rozrzedzenia soku
miód do smaku
Obrane marchewki, jabłka i dynię kroimy na mniejsze kawałki, wrzucamy do garnka zalewamy wodą i przykrywamy. Gotujemy przez około 25 minut aż zmiękną (speedcook: opcja gotowanie, czas 25minut). Następnie wszystko miksujemy (speedcook: obroty - 7, czas - 25 sek.) z wybranymi dodatkami i dosładzamy miodem.
piątek, 15 listopada 2013
Kasza jaglana i gruszka.
Więc spokojnie przygotowuję syropy z cebuli i buraka, robię herbatkę lipową z sokiem z rokitnika i z miodem, nacieram Córkom plecy gęsiną i gotuję potrawy z kaszy jaglanej.
Bardzo ważne jest odkwaszenie organizmu podczas infekcji i kasza jaglana bardzo dobrze sobie z tym radzi.
Poza tym ma właściwości rozgrzewające i wzmacniające - lekko strawna, nie obciąża walczącego z chorobą organizmu za to doskonale go odżywia.
Można z niej przygotować mnóstwo smakołyków, od puree po naleśniki.
Bardzo fajny jest taki na przykład budyń, który przygotowałam z pomocą speedcooka - i znów - mój blender nie doprowadzi jaglanki do tak gładkiej konsystencji. Naprawdę ciężko będzie się z nim rozstać...
Gruszkowy budyń jaglany:
(na dwie osoby)
1 szklanka ugotowanej, jeszcze gorącej kaszy jaglanej
1/2 szklanki gorącej wody
1 obrana i pokrojona na kawałki świeża soczysta gruszka
1/4 łyżeczki cynamonu
1/4 łyżeczki kardamonu
1/4 łyżeczki imbiru
szczypta kurkumy
miód/cukier trzcinowy do smaku
Wszystkie składniki umieszczamy w blenderze i miksujemy do momentu uzyskania gładkiej i lśniącej masy.
(Speedcook: obroty - 8, czas - 45sekund). Jeśli okaże się że konsystencja będzie jeszcze zbyt gęsta - dolewamy po kilka łyżek wody i miksujemy ponownie.
Przełożyć do salaterek, posypać ulubionymi bakaliami. Smacznego!
czwartek, 11 lipca 2013
Cukinia po francusku.
Uwielbiam na surowo, grillowaną, smażoną, w zupie, w leczo, czy w cieście czekoladowym! We wszystkim.
A latem powinniśmy jej jeść dużo. Kiedy pocimy się w upały tracimy dużo potasu, a cukinia wyrównuje jego braki. Dodatkowo odkwasza organizm, więc koniecznie musi być obfitym dodatkiem do letnich biesiad przy grillu. Równie pomocna okazuje się w dietach oczyszczających organizm. Nie kumuluje metali ciężkich i toksyn więc można zjadać jej ogromne ilości bez obaw.
Nie bez znaczenia jest też fakt, że pestki cukini, podobnie jak dyni, zawierają substancje które zwalczają pasożyty. Dlatego najlepiej wybierać małe okazy, które można zjeść w całości, razem z gniazdami nasiennymi.
Cukinia świetnie sprawdza się w rozszerzaniu diety niemowląt. Można podawać ją już od około 6 miesiąca życia. Ugotowaną na parze, bądź upieczoną w piekarniku z dodatkiem oliwy z oliwek, albo jeszcze lepiej - oleju rzepakowego tłoczonego na zimno.
Nie zawsze byłam tak wielką fanką tego warzywa. Ale w momencie kiedy spróbowałam jej u znajomych, którzy gościli mnie w Paryżu, zakochałam się w niej bez pamięci :) Cukinia po francusku, bo z tego co mi powiedziano tak się ją tam przyrządza najprościej. Jako dodatek do dania głównego.
Cukinia po francusku:
2 młode cukinie
2 ząbki czosnku
1/2 szklanki startego żółtego sera
1/4 szklanki startego parmezanu
oregano
sól, pieprz
oliwa do smażenia
Cukinie myjemy dokładnie i kroimy w plastry grubości ok. 6-8 mm. Na patelni rozgrzewamy oliwę wrzucamy posiekany czosnek, chwilę podsmażamy i zdejmujemy z patelni, plastry cukinii obsmażamy delikatnie z jednej strony, następnie odwracamy, przyprawiamy i posypujemy żółtym serem. Oregano najlepiej kiedy jest świeże (moje zakwitło więc się nie nadaje już). Kiedy ser zacznie się topić ściągamy wszystko z patelni, przekładamy na półmisek - tam posypujemy parmezanem i podsmażonym czosnkiem.
Cukinia ma być lekko rumiana i wciąż jędrna.
Smacznego!
środa, 13 marca 2013
Kapuśniak na zdrowie!
Niedawno czytałam ciekawy artykuł o kapuście kiszonej.
Zawsze wiedziałam o jej fantastycznych właściwościach, szczególnie jeśli chodzi o wzmacnianie odporności - poza ogromnymi ilościami soli mineralnych w tym wapnia, ma mnóstwo wit. C i naturalne probiotyki. Wiedziałam też że chroni przed pasożytami układu pokarmowego.
Ale nie wiedziałam że sok z kiszonej kapusty łagodzi kaszel. Nie wiedziałam też że odświeża ona umysł, daje poczucie radości i uodparnia na sytuacje stresowe, prawie jak czekolada!!!
Świetnie sprawdza się przy odchudzaniu i działa odmładzająco. ALE żeby rzeczywiście tak było trzeba zjadać ją regularnie. Przynajmniej raz w tygodniu.
Zimą kiedy wielkiego wyboru wśród warzyw nie mamy, zważając na to co sezonowe, naprawdę warto przypomnieć sobie o kiszonej kapuście i często po nią sięgać.
Oczywiście najlepiej dla nas gdybyśmy zjadali ją na surowo. Ale nie zawsze jest to możliwe - niektóre żołądki są na to zbyt wrażliwe... Dlatego warto zapamiętać aby nie gotować jej długo, wtedy nie straci zbyt wiele wartości.
Czasem otwieram słoik i wyjadam ją garściami, ale kiedy nie mam na to ochoty gotuję kapuśniak.
Wszystkie zupy robię podobnie - najpierw wywar z mięsa, do którego potem dorzucam resztę składników. Prosto i szybko. Tak też robię kapuśniak.
Tym razem zapomniałam o ziemniakach i wrzuciłam kapustę za szybko (ziemniaki nie ugotują się razem z kapustą - pozostaną twarde).
Ale nic straconego - ugotowałam ziemniaki osobno, podsmażyłam je z ulubioną surową kiełbasą - wyszło pysznie!
Bardzo dobry jest z dodatkiem wędzonego boczku, ale jeśli nie mam takiego 'swojskiego' robię bez.
Czy kapuśniak to dobry pomysł na obiad dla roczniaka? Absolutnie tak - ale bez soli, z ugotowanymi ziemniakami i bez smażonej kiełbasy. Mądrzy ludzie mówią, że kapustę kiszoną można podawać po 10 miesiącu życia.
Przepis na kapuśniak:
2 litry wywaru z indyka
1 duża marchew
1 pietruszka
kawałek selera
1/2 pora
1 cebula
1 kg kapusty kiszonej
5 ziemniaków
1 surowa kiełbasa ew. kawałek boczku
2 łyżki majeranku
1/2 łyżeczki zmielonego kminku
sól, pieprz do smaku
Na wywar używam zazwyczaj skrzydła bądź golonko indyczego, mięso potem podaję Młodszej Córce, Starsza zresztą też chętnie zjada.
Do wywaru dodaję obrane, w całości pietruszkę, seler i por. (Zwykle też w tym momencie dodaję pokrojone w kostkę ziemniaki, tym razem zapomniałam). Kiedy zmiękną trochę dorzucam startą marchew. W międzyczasie kroję cebulę w kostkę i duszę ją na maśle aż się zeszkli i dorzucam do garnka.
Kapustę kroję bardzo drobno i dodaję kiedy wszystkie warzywa są już miękkie. Bardzo lubię, kiedy kapusty jest tak dużo, można dać mniej - pół kilo spokojnie. Razem z kapustą dorzucam kminek.
Od tej chwili wystarczy kapuśniakowi jeszcze ok. 20 minut na średnim ogniu. Tak aby lekko kipiał.
Kiełbasę/boczek podsmażam, dodaję do zupy pod koniec gotowania i przyprawiam. Tym razem smażyłam je razem z ugotowanymi osobno, pokrojonymi w kostkę ziemniakami i dodałam do kapuśniaku już na talerzu. Wyszło genialnie!
Zawsze wiedziałam o jej fantastycznych właściwościach, szczególnie jeśli chodzi o wzmacnianie odporności - poza ogromnymi ilościami soli mineralnych w tym wapnia, ma mnóstwo wit. C i naturalne probiotyki. Wiedziałam też że chroni przed pasożytami układu pokarmowego.
Ale nie wiedziałam że sok z kiszonej kapusty łagodzi kaszel. Nie wiedziałam też że odświeża ona umysł, daje poczucie radości i uodparnia na sytuacje stresowe, prawie jak czekolada!!!
Świetnie sprawdza się przy odchudzaniu i działa odmładzająco. ALE żeby rzeczywiście tak było trzeba zjadać ją regularnie. Przynajmniej raz w tygodniu.
Zimą kiedy wielkiego wyboru wśród warzyw nie mamy, zważając na to co sezonowe, naprawdę warto przypomnieć sobie o kiszonej kapuście i często po nią sięgać.
Oczywiście najlepiej dla nas gdybyśmy zjadali ją na surowo. Ale nie zawsze jest to możliwe - niektóre żołądki są na to zbyt wrażliwe... Dlatego warto zapamiętać aby nie gotować jej długo, wtedy nie straci zbyt wiele wartości.
Czasem otwieram słoik i wyjadam ją garściami, ale kiedy nie mam na to ochoty gotuję kapuśniak.
Wszystkie zupy robię podobnie - najpierw wywar z mięsa, do którego potem dorzucam resztę składników. Prosto i szybko. Tak też robię kapuśniak.
Tym razem zapomniałam o ziemniakach i wrzuciłam kapustę za szybko (ziemniaki nie ugotują się razem z kapustą - pozostaną twarde).
Ale nic straconego - ugotowałam ziemniaki osobno, podsmażyłam je z ulubioną surową kiełbasą - wyszło pysznie!
Bardzo dobry jest z dodatkiem wędzonego boczku, ale jeśli nie mam takiego 'swojskiego' robię bez.
Czy kapuśniak to dobry pomysł na obiad dla roczniaka? Absolutnie tak - ale bez soli, z ugotowanymi ziemniakami i bez smażonej kiełbasy. Mądrzy ludzie mówią, że kapustę kiszoną można podawać po 10 miesiącu życia.
Przepis na kapuśniak:
2 litry wywaru z indyka
1 duża marchew
1 pietruszka
kawałek selera
1/2 pora
1 cebula
1 kg kapusty kiszonej
5 ziemniaków
1 surowa kiełbasa ew. kawałek boczku
2 łyżki majeranku
1/2 łyżeczki zmielonego kminku
sól, pieprz do smaku
Na wywar używam zazwyczaj skrzydła bądź golonko indyczego, mięso potem podaję Młodszej Córce, Starsza zresztą też chętnie zjada.
Do wywaru dodaję obrane, w całości pietruszkę, seler i por. (Zwykle też w tym momencie dodaję pokrojone w kostkę ziemniaki, tym razem zapomniałam). Kiedy zmiękną trochę dorzucam startą marchew. W międzyczasie kroję cebulę w kostkę i duszę ją na maśle aż się zeszkli i dorzucam do garnka.
Kapustę kroję bardzo drobno i dodaję kiedy wszystkie warzywa są już miękkie. Bardzo lubię, kiedy kapusty jest tak dużo, można dać mniej - pół kilo spokojnie. Razem z kapustą dorzucam kminek.
Od tej chwili wystarczy kapuśniakowi jeszcze ok. 20 minut na średnim ogniu. Tak aby lekko kipiał.
Kiełbasę/boczek podsmażam, dodaję do zupy pod koniec gotowania i przyprawiam. Tym razem smażyłam je razem z ugotowanymi osobno, pokrojonymi w kostkę ziemniakami i dodałam do kapuśniaku już na talerzu. Wyszło genialnie!
Smacznego!
poniedziałek, 4 marca 2013
Owsiane naleśniki z duszoną marchewką i pieczarkami.
Duszona marchewka i pieczarki to moja studencka miłość :)
Podpatrzyłam jak kilka razy z rzędu robiła ten dodatek do ryżu sąsiadka z piętra... Zaintrygowana częstością pojawiania się tych składników na jej patelni zrobiłam to samo i... zakochałam się :)
Najprostsze połączenie. Z ryżem pyszne!
Wystarczy odrobina oleju, bo marchewka udusi się w pieczarkowej wilgoci... Do tego trochę pieprzu i tymianku! Dla mnie soli może nie być, ale jeśli nie lubicie nie solić - to nic nie stoi na przeszkodzie ;)
Ostatnio przypomniałam sobie o tym cudzie kulinarnym ;) kiedy przygotowywałam na obiad naleśniki. Bo nie lubię na słodko, wprost przeciwnie do mojej familii. Potrzebowałam czegoś szybkiego i czegoś co się nadaje. Marchewka z pieczarkami nadają się jak najbardziej ;)
Naleśniki pszenno-owsiane z dodatkiem siemienia lnianego. Bez jaj. Bo Młodsza córka nie może.
Troszkę zmodyfikowałam przepis Matki Weganki.
Moje naleśniki nie są wegańskie bo wlałam do nich mleko krowie.
Ale nie o to mi przecież chodziło. Miało nie być jaj, ale naleśniki miały być cienkie jak te z tradycyjnego przepisu. I w tym cieście rolę jaj odgrywa mąka owsiana i len. Ja dodałam jeszcze 2 łyżki zmielonego siemienia lnianego oraz pominęłam proszek do pieczenia. Tym sposobem zwykłe naleśniki stały się zdrowym i bardziej pożywnym daniem :) A to lubię :)
Naleśniki są super daniem dla BLW maluchów! Jeśli uważacie że jeszcze za wcześnie na mleko krowie można też zrobić mleko owsiane, prosta sprawa :)
Jeśli nie macie mąki owsianej - zmielcie w blenderze płatki ;)
Owsiane naleśniki z duszoną marchewką i pieczarkami:
3 szklanki mąki pszennej (można zrobić też pół na pół z razową)
1 szklanka mąki owsianej
mleko
2 łyżki zmielonego siemienia lnianego
1/3 szklanki wody
2-3 łyżki oleju (dałam rzepakowy)
szczypta soli
Wymieszałam składniki suche, wlałam wodę a potem dolewałam mleko i miksowałam aż uzyskałam konsystencję tradycyjnego ciasta naleśnikowego. Autorka przepisu pisze o konsystencji gęstej śmietany, ale ja zrobiłam troszkę rzadsze. Dobrze jest odstawić ciasto na przynajmniej 15 min. do lodówki. Patelnię teflonową smarowałam masłem klarowanym, ale można też użyć do tego oleju, i smażyłam. Byłam naprawdę zaskoczona że te naleśniki wyszły mi takie fajne - sprężyste, cienkie, nie przywierały do patelni i nawet pierwsza sztuka nie poszła do śmieci :)
Ciepłe jeszcze przekładałam gorącym farszem :)
Na farsz:
2 duże marchewki
400g pieczarek
olej
suszony tymianek
ser żółty - dowolna ilość
sół, pieprz do smaku
W przypadku tego miksu proporcje składników aż tak wielkiego znaczenia nie mają - zawsze będzie smaczne. Marchew pokroiłam w słupki. Pieczarki w plastry. Najpierw dusiłam samą marchew a kiedy się lekko przyrumieniła na oleju dodałam pieczarki. Koniecznie przykrywamy! Wtedy nie ucieknie nam sos z pieczarek ;) Dusiłam aż wszystkie składniki będą miękkie, przyprawiłam i pod koniec dorzuciłam trochę sera żółtego. I jeszcze gorące na naleśniki siup!
PYCHA!
Podpatrzyłam jak kilka razy z rzędu robiła ten dodatek do ryżu sąsiadka z piętra... Zaintrygowana częstością pojawiania się tych składników na jej patelni zrobiłam to samo i... zakochałam się :)
Najprostsze połączenie. Z ryżem pyszne!
Wystarczy odrobina oleju, bo marchewka udusi się w pieczarkowej wilgoci... Do tego trochę pieprzu i tymianku! Dla mnie soli może nie być, ale jeśli nie lubicie nie solić - to nic nie stoi na przeszkodzie ;)
Ostatnio przypomniałam sobie o tym cudzie kulinarnym ;) kiedy przygotowywałam na obiad naleśniki. Bo nie lubię na słodko, wprost przeciwnie do mojej familii. Potrzebowałam czegoś szybkiego i czegoś co się nadaje. Marchewka z pieczarkami nadają się jak najbardziej ;)
Naleśniki pszenno-owsiane z dodatkiem siemienia lnianego. Bez jaj. Bo Młodsza córka nie może.
Troszkę zmodyfikowałam przepis Matki Weganki.
Moje naleśniki nie są wegańskie bo wlałam do nich mleko krowie.
Ale nie o to mi przecież chodziło. Miało nie być jaj, ale naleśniki miały być cienkie jak te z tradycyjnego przepisu. I w tym cieście rolę jaj odgrywa mąka owsiana i len. Ja dodałam jeszcze 2 łyżki zmielonego siemienia lnianego oraz pominęłam proszek do pieczenia. Tym sposobem zwykłe naleśniki stały się zdrowym i bardziej pożywnym daniem :) A to lubię :)
Naleśniki są super daniem dla BLW maluchów! Jeśli uważacie że jeszcze za wcześnie na mleko krowie można też zrobić mleko owsiane, prosta sprawa :)
Jeśli nie macie mąki owsianej - zmielcie w blenderze płatki ;)

3 szklanki mąki pszennej (można zrobić też pół na pół z razową)
1 szklanka mąki owsianej
mleko
2 łyżki zmielonego siemienia lnianego
1/3 szklanki wody
2-3 łyżki oleju (dałam rzepakowy)
szczypta soli
Wymieszałam składniki suche, wlałam wodę a potem dolewałam mleko i miksowałam aż uzyskałam konsystencję tradycyjnego ciasta naleśnikowego. Autorka przepisu pisze o konsystencji gęstej śmietany, ale ja zrobiłam troszkę rzadsze. Dobrze jest odstawić ciasto na przynajmniej 15 min. do lodówki. Patelnię teflonową smarowałam masłem klarowanym, ale można też użyć do tego oleju, i smażyłam. Byłam naprawdę zaskoczona że te naleśniki wyszły mi takie fajne - sprężyste, cienkie, nie przywierały do patelni i nawet pierwsza sztuka nie poszła do śmieci :)
Ciepłe jeszcze przekładałam gorącym farszem :)
Na farsz:
2 duże marchewki
400g pieczarek
olej
suszony tymianek
ser żółty - dowolna ilość
sół, pieprz do smaku
W przypadku tego miksu proporcje składników aż tak wielkiego znaczenia nie mają - zawsze będzie smaczne. Marchew pokroiłam w słupki. Pieczarki w plastry. Najpierw dusiłam samą marchew a kiedy się lekko przyrumieniła na oleju dodałam pieczarki. Koniecznie przykrywamy! Wtedy nie ucieknie nam sos z pieczarek ;) Dusiłam aż wszystkie składniki będą miękkie, przyprawiłam i pod koniec dorzuciłam trochę sera żółtego. I jeszcze gorące na naleśniki siup!
PYCHA!
środa, 6 lutego 2013
Jedz i biegaj: Naleśniki truskawkowe z ośmiu ziaren.
Jutro tłusty czwartek. Wypadałoby włączyć się do wszechblogowokulinarnej akcji pt. 'Pączki i faworki'.
Ale Pierwsze primo! się wyłamuje, poniekąd ;)
Pączki zje, ale nie usmaży, bo nie umie. Próbowało nie raz, ale albo wyszły zakalce, albo płaskie opadłe nie-wiadomo-co.
:)
W naleśnikach też nie jestem prymusem, ale jest coraz lepiej. Próbuję i uczę się bo Mąż i Córki bardzo je lubią. Więc dzisiaj będą pancakes. Ale inaczej. Wg Scotta Jurek'a.
Szczerze mówiąc nie wszystkie przepisy z jego książki są do odtworzenia u nas bez modyfikacji, a może są tylko ja nie wiem jak dotrzeć do produktów - bo niekoniecznie jestem przekonana do kupowania jedzenia przez Internet.
W każdym razie pancakes z ośmiu ziaren, bez jaj da się zrobić. Wystarczy mieć zamiłowanie do monitorowania stoisk ze zdrową żywnością w sklepach w swojej okolicy :) serio.
Wszystkie składniki których użyłam kupiłam w promieniu jednego kilometra od własnego domu. W okolicznym PSS Społem (tak jeszcze istnieją!) i w Polo Markecie. W tych sklepach kupuję głównie mąki, siemię lniane, ekspandowany amarantus, płatki owsiane, orkiszowe etc.
Jeśli trudno będzie Wam znaleźć którąś z mąk z przepisu, zmiksujcie po prostu w blenderze wybrane ziarna czy to w postaci kaszy, czy płatków.
Rolę spoiwa odgrywa w nich zmielone siemię lniane.
Dla biegacza takie naleśniki są kapitalną dawką węglowodanów i białka, świetnie nadają się do posilenia przed jak i podczas treningu.
W smaku są inne, niż tradycyjne pancakes, trochę zaskakujące - to do przewidzenia ze względu na różnorodność składników... Ale są smaczne, nie są cieżkie, tak jak się tego spodziewałam, nawet ze zmniejszoną ilością proszku do pieczenia. Szczerze polecam, bo to zdrowsza, bardziej odżywcza alternatywa ;)
Naleśniki truskawkowe z ośmiu ziaren
1/4 szklanki mąki orkiszowej
1/4 szklanki mąki gryczanej
1/4 szklanki mąki pszennej razowej
1/4 szklanki mąki owsianej
1/4 szklanki mąki jaglanej
1/4 szklanki mąki żytniej
1/4 szklanki mąki jęczmiennej (nie miałam, zastąpiłam amarantusową)
1/4 szklanki mąki kukurydzianej
1/4 szklanki zmielonych ziaren lnu lub szałwii hiszpańskiej (dałam len)
2 łyżeczki proszku do pieczenia (dałam jedną)
1/2 łyżeczki soli morskiej
2 szklanki mleka (Scott - weganin proponuje ryżowe, ja dałam krowie)
3 łyżki oliwy z oliwek (wg mnie zbyt intensywna w smaku - dałam olej rzepakowy)
2 łyżki syropu z agawy lub klonowego (dałam 2 łyżki cukru trzcinowego, można dać też miód)
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
1 1/2 szklanki pokrojonych mrożonych lub świeżych truskawek (pominęłam)
olej kokosowy do smażenia - ale może być jakikolwiek mamy w domu ;)
do podania: to z czym lubimy jeść naleśniki, u nas był miód i domowe powidła śliwkowe.
Wsypujemy wszystkie rodzaje mąki, siemię lniane, sól i proszek do pieczenia do miski, dokładnie mieszamy.
Dodajemy mleko, oliwę, syrop/cukier, wanilię, i znów dokładnie mieszamy. Następnie delikatnie należy wmieszać truskawki.
Nabieramy ciasto chochelką do zupy, tak aby zajęło 3/4 jej pojemności.
Smażymy na niewielkiej ilości rozgrzaneg oleju aż spód naleśnika się zarumieni a na wierzchu pojawią się bąble, wtedy przewracamy naleśnik na drugą stronę i jeszcze krótko dosmażamy :)
Ps. policzyłam ile mi wyszło naleśników z tej porcji ale już zapomniałam :) w każdym razie najedliśmy się wszyscy :)
Ale Pierwsze primo! się wyłamuje, poniekąd ;)
Pączki zje, ale nie usmaży, bo nie umie. Próbowało nie raz, ale albo wyszły zakalce, albo płaskie opadłe nie-wiadomo-co.
:)
W naleśnikach też nie jestem prymusem, ale jest coraz lepiej. Próbuję i uczę się bo Mąż i Córki bardzo je lubią. Więc dzisiaj będą pancakes. Ale inaczej. Wg Scotta Jurek'a.
W każdym razie pancakes z ośmiu ziaren, bez jaj da się zrobić. Wystarczy mieć zamiłowanie do monitorowania stoisk ze zdrową żywnością w sklepach w swojej okolicy :) serio.
Wszystkie składniki których użyłam kupiłam w promieniu jednego kilometra od własnego domu. W okolicznym PSS Społem (tak jeszcze istnieją!) i w Polo Markecie. W tych sklepach kupuję głównie mąki, siemię lniane, ekspandowany amarantus, płatki owsiane, orkiszowe etc.
Jeśli trudno będzie Wam znaleźć którąś z mąk z przepisu, zmiksujcie po prostu w blenderze wybrane ziarna czy to w postaci kaszy, czy płatków.
Rolę spoiwa odgrywa w nich zmielone siemię lniane.
Dla biegacza takie naleśniki są kapitalną dawką węglowodanów i białka, świetnie nadają się do posilenia przed jak i podczas treningu.
W smaku są inne, niż tradycyjne pancakes, trochę zaskakujące - to do przewidzenia ze względu na różnorodność składników... Ale są smaczne, nie są cieżkie, tak jak się tego spodziewałam, nawet ze zmniejszoną ilością proszku do pieczenia. Szczerze polecam, bo to zdrowsza, bardziej odżywcza alternatywa ;)
Naleśniki truskawkowe z ośmiu ziaren
1/4 szklanki mąki orkiszowej
1/4 szklanki mąki gryczanej
1/4 szklanki mąki pszennej razowej
1/4 szklanki mąki owsianej
1/4 szklanki mąki jaglanej
1/4 szklanki mąki żytniej
1/4 szklanki mąki jęczmiennej (nie miałam, zastąpiłam amarantusową)
1/4 szklanki mąki kukurydzianej
1/4 szklanki zmielonych ziaren lnu lub szałwii hiszpańskiej (dałam len)
2 łyżeczki proszku do pieczenia (dałam jedną)
1/2 łyżeczki soli morskiej
2 szklanki mleka (Scott - weganin proponuje ryżowe, ja dałam krowie)
3 łyżki oliwy z oliwek (wg mnie zbyt intensywna w smaku - dałam olej rzepakowy)
2 łyżki syropu z agawy lub klonowego (dałam 2 łyżki cukru trzcinowego, można dać też miód)
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
1 1/2 szklanki pokrojonych mrożonych lub świeżych truskawek (pominęłam)
olej kokosowy do smażenia - ale może być jakikolwiek mamy w domu ;)
do podania: to z czym lubimy jeść naleśniki, u nas był miód i domowe powidła śliwkowe.
Wsypujemy wszystkie rodzaje mąki, siemię lniane, sól i proszek do pieczenia do miski, dokładnie mieszamy.
Dodajemy mleko, oliwę, syrop/cukier, wanilię, i znów dokładnie mieszamy. Następnie delikatnie należy wmieszać truskawki.
Nabieramy ciasto chochelką do zupy, tak aby zajęło 3/4 jej pojemności.
Smażymy na niewielkiej ilości rozgrzaneg oleju aż spód naleśnika się zarumieni a na wierzchu pojawią się bąble, wtedy przewracamy naleśnik na drugą stronę i jeszcze krótko dosmażamy :)
Ps. policzyłam ile mi wyszło naleśników z tej porcji ale już zapomniałam :) w każdym razie najedliśmy się wszyscy :)
Etykiety:
bez jaj,
blw,
dla biegacza,
mąka amarantusowa,
mąka gryczana,
mąka jaglana,
mąka kukurydziana,
mąka orkiszowa,
mąka owsiana,
mąka pszenna razowa,
mąka żytnia,
naleśniki,
podwieczorek,
śniadanie,
wege
środa, 23 stycznia 2013
Gryczana z bonusem!
Kaszę gryczaną albo uwielbiam, albo nie mogę na nią patrzeć. Takie mam ambiwalentne do niej uczucia.
No... Miewałam, dopóki nie poznałam tej niepalonej, która ma lekko wyczuwalny gryczany posmak, jest bardziej neutralna i troszkę orzechowa.
W klasyfikacji kasz, plasuje się zaraz za królową - jaglanką. Jest niesamowicie odżywcza i aromatyczna.
Zawdzięczamy ją Tatarom, którzy żywili się nią podczas swoich wypraw i zostawili nam jako spuściznę. Trudny to najeźdźca, który całe doby spędza w siodle, nie śpi, rany się goją na nim jak na psie i nigdy się nie męczy... Tak, tak, to wszystko dzięki kaszy gryczanej - specjalnie przyrządzonej, ususzonej, przechowywanej w sakwie, jak cenne złoto, zjadanej w drodze garściami.
Nie bez powodu, nasze babki i prababki stosowały ją kiedy męczyły je zbyt obfite miesiączki, skoro jest tak bogatym źródłem rutyny... Nie bez przyczyny ich warkocze były długie i lśniące skoro ich główne pożywienie było tak bogate w krzem... Jest jak studnia makro, mikroelementów i witamin. Niemal bez dna :)
Szkoda byłoby nie zaczerpnąć... :)
Najlepiej komponuje się z gulaszami - mięsnym czy warzywnym... Ale któregoś dnia, zainspirowana miłością Starszej Córki do prażonych nasion słonecznika, postanowiłam umilić jej spożywanie wspomnianej kaszy za którą nie przepada... I powstała gryczana z bonusem :)
Młodsza też się zajada, na razie samą kaszą z cebulką, jak będzie miała więcej zębów dostanie i pestki ;)
porcja dla dwojga dorosłych i dwóch maluchów:
- 1 szklanki kaszy gryczanej niepalonej
- 2 szklanek wrzątku
- 1 szklanki prażonych ziaren słonecznika (można pomieszać z dynią, sezamem, orzechami - pełna dowolność, trzeba nawet porwać się na radosną twórczość;) )
- 1/2 szklanki pokrojonej w drobną kostkę cebuli
- 2-3 łyżki oleju rzepakowego tłoczonego na zimno (może być też masło)
- sól, pieprz ziołowy do smaku
Kaszę zalać wrzątkiem, dodać cebulę, doprowadzić do wrzenia, pogotować z 3-4 minuty, przykryć, wyłączyć palnik i zostawić do wsiąknięcia całej wody. Powinna być miękka ale sypka.
Kiedy będzie gotowa wymieszać ją z pestkami, oliwą/masłem, doprawić i podać z czym się chce :)
U nas były buraczki i pieczona polędwica.
No... Miewałam, dopóki nie poznałam tej niepalonej, która ma lekko wyczuwalny gryczany posmak, jest bardziej neutralna i troszkę orzechowa.
W klasyfikacji kasz, plasuje się zaraz za królową - jaglanką. Jest niesamowicie odżywcza i aromatyczna.
Zawdzięczamy ją Tatarom, którzy żywili się nią podczas swoich wypraw i zostawili nam jako spuściznę. Trudny to najeźdźca, który całe doby spędza w siodle, nie śpi, rany się goją na nim jak na psie i nigdy się nie męczy... Tak, tak, to wszystko dzięki kaszy gryczanej - specjalnie przyrządzonej, ususzonej, przechowywanej w sakwie, jak cenne złoto, zjadanej w drodze garściami.
Nie bez powodu, nasze babki i prababki stosowały ją kiedy męczyły je zbyt obfite miesiączki, skoro jest tak bogatym źródłem rutyny... Nie bez przyczyny ich warkocze były długie i lśniące skoro ich główne pożywienie było tak bogate w krzem... Jest jak studnia makro, mikroelementów i witamin. Niemal bez dna :)
Szkoda byłoby nie zaczerpnąć... :)
Najlepiej komponuje się z gulaszami - mięsnym czy warzywnym... Ale któregoś dnia, zainspirowana miłością Starszej Córki do prażonych nasion słonecznika, postanowiłam umilić jej spożywanie wspomnianej kaszy za którą nie przepada... I powstała gryczana z bonusem :)
Młodsza też się zajada, na razie samą kaszą z cebulką, jak będzie miała więcej zębów dostanie i pestki ;)
porcja dla dwojga dorosłych i dwóch maluchów:
- 1 szklanki kaszy gryczanej niepalonej
- 2 szklanek wrzątku
- 1 szklanki prażonych ziaren słonecznika (można pomieszać z dynią, sezamem, orzechami - pełna dowolność, trzeba nawet porwać się na radosną twórczość;) )
- 1/2 szklanki pokrojonej w drobną kostkę cebuli
- 2-3 łyżki oleju rzepakowego tłoczonego na zimno (może być też masło)
- sól, pieprz ziołowy do smaku
Kaszę zalać wrzątkiem, dodać cebulę, doprowadzić do wrzenia, pogotować z 3-4 minuty, przykryć, wyłączyć palnik i zostawić do wsiąknięcia całej wody. Powinna być miękka ale sypka.
Kiedy będzie gotowa wymieszać ją z pestkami, oliwą/masłem, doprawić i podać z czym się chce :)
U nas były buraczki i pieczona polędwica.
środa, 16 stycznia 2013
Burgery z soczewicy
Lubię warzywne burgery. Bardzo.
Wariacji na ich temat jest mnóstwo. Można dowolnie dobierać składniki, według własnego gustu. Ważne żeby zastosować jakąś zwartą bazę, która utrzyma wszystkie składowe - czy to z kaszy, czy ze strączków.
Ja bardzo lubię takie na bazie kaszy jaglanej, albo soczewicy. Dlatego pierwszym przepisem jaki wybrałam z książki pt. 'Jedz i biegaj' jest ten na burgery z soczewicą i pieczarkami.
Soczewica jest moim ulubionym strączkiem. Głównie ze względu na to, że jest najzdrowsza z roślin strączkowych, najszybciej się gotuje i nie trzeba pamiętać, żeby dzień wcześniej ją namoczyć ;). Jest bardzo bogata w białko, więc z powodzeniem może zastępować mięso. Zawiera kwas foliowy, wapń, fosfor i żelazo, a w dodatku jest polecana w różnych dietach ze względu na niski indeks glikemiczny.
Przy tym wszystkim smakuje wybornie, w konsystencji nie jest sucha jak różne fasole czy cieciorka, w związku z czym potrawy z niej przygotowane są wilgotne i mięsiste.
W skład dzisiejszych burgerów wchodzi też siemię lniane - mające zbawienny wpływ na śluzówkę układu trawiennego, i nie tylko - na przykład świetnie łagodzi suchy kaszel. Jest też bogatym źródłem cynku i kwasów omega 3.
Dodawane do potrawy spaja ją, podobnie do białka z kurzego jaja, i nadaje jej gładkiej konsystencji.
Proszę się nie przerażać ilością składników - dla końcowego efektu warto przez nie przebrnąć ;)
Świetnie smakują z prostym sosem pieczarkowym i brokułami.
Składniki na 12 burgerów o średnicy 10cm:
1 szklanka suszonej zielonej soczewicy (2 i 1/4 ugotowanej)
2 i 1/4 szklanki wody
1 łyżeczka suszonej natki pietruszki
1/4 łyżeczki czarnego pieprzu
3 posiekane ząbki czosnku
1 i 1/4 szklanki posiekanej cebulki
3/4 szklanki posiekanych orzechów (zastąpiłam świeżo prażonym słonecznikiem)
2 szklanki drobnej bułki tartej*
1/2 szklanki zmielonego lnu
3 szklanki drobno pokrojonych pieczarek (starłam na tarce - szybciej ;) )
1 1/2 szklanki jarmużu, szpinaku lub innych zielonych liści (ja dałam startą małą cukinię, bo tylko takie zielone warzywo akurat miałam ;) )
2 łyżki oleju kokosowego bądź oliwy z oliwek
3 łyżki octu balsamicznego
2 łyżki musztardy dijon
2 łyżki płatków drożdżowych (nie wiem co to jest, pominęłam ;) )**
1 łyżeczka soli morskiej
1/2 łyżeczki papryki
Soczewicę, pietruszkę, ząbek czosnku i ćwierć szklanki cebulki zalać wodą i doprowadzić do wrzenia. Potem zmniejszyć ogień i częściowo przykryte gotować na mniejszym ogniu aż soczewica wchłonie wodę i zrobi się miękka (35-40min).
W tym czasie w misce wymieszać składniki suche - bułkę tartą, siemię lniane, sól, pieprz i paprykę. (Autor tutaj dodaje także płatki drożdżowe i orzechy).
Pozostałą cebulkę i czosnek dusić z cukinią i pieczarkami na małej ilości tłuszczu przez 10 minut, potem odstawić.
Soczewicę zdjąć z ognia, zmiksować, dodać uduszone warzywa, jeszcze trochę pomiksować i dodać suche składniki oraz przyprawy (sól, pieprz, ocet, musztarda) - powstanie gęsta pasta. Na koniec do pasty dodałam słonecznik - można go też dodać wcześniej i zmiksować z soczewicą, ale wg mnie całe pestki chrupiące podczas zjadania burgerów są smaczniejsze.
Masę trzeba dokładnie wymieszać i wstawić na ok. 15-30 min. do lodówki.
Po tym czasie formować z niej burgery i smażyć na rozgrzanym oleju do zarumienienia. Można je też upiec i tak też zrobiłam z częścią masy, ale nie są takie dobre jak usmażone, są bardziej wysuszone, więc nie polecam.
Oczywiście w międzyczasie robiła się wersja BLW burgerów dla Młodszej Córki.
Najpierw osobno dusiłam cebulkę z cukinią, odłożyłam część i dopiero dodałam pieczarki.
Tak samo zrobiłam z soczewicą - odłożyłam część zmiksowanej zanim dodałam warzywa i przyprawy. Potem jeszcze raz zmiksowałam, dosypałam odrobinę pieprzu ziołowego dla smaku i dalej postępowałam tak jak z właściwymi burgerami :) Słonecznik ze względu na możliwość zadławienia się pominęłam, chociaż w sumie też mogłam go zmiksować, ale najpierw musiałby się pomoczyć przynajmniej z godzinę, żeby był miękki. A pieczarki zaleca się wprowadzać do diety maluchów dopiero po ukończeniu 2 roku życia, więc na razie Młodsza jeszcze na nie poczeka.
Z masy formowałam wałeczki, które łatwiej trzyma się w małej łapce ;)
Mąż biegacz poleca takiego burgera do buły! Super wzmacniający przed porannym treningiem!
Smacznego!
* warto jest zużywać resztki niezjedzonego pieczywa i zmielić je w maszynce, zamiast kupować gotową bułkę tartą.
** wujek Google powiedział mi co to są te płatki drożdżowe i się zacznę za nimi rozglądać, bo... z tego co czytam to warto, zdrowe są ;)
Wariacji na ich temat jest mnóstwo. Można dowolnie dobierać składniki, według własnego gustu. Ważne żeby zastosować jakąś zwartą bazę, która utrzyma wszystkie składowe - czy to z kaszy, czy ze strączków.
Ja bardzo lubię takie na bazie kaszy jaglanej, albo soczewicy. Dlatego pierwszym przepisem jaki wybrałam z książki pt. 'Jedz i biegaj' jest ten na burgery z soczewicą i pieczarkami.
Soczewica jest moim ulubionym strączkiem. Głównie ze względu na to, że jest najzdrowsza z roślin strączkowych, najszybciej się gotuje i nie trzeba pamiętać, żeby dzień wcześniej ją namoczyć ;). Jest bardzo bogata w białko, więc z powodzeniem może zastępować mięso. Zawiera kwas foliowy, wapń, fosfor i żelazo, a w dodatku jest polecana w różnych dietach ze względu na niski indeks glikemiczny.
Przy tym wszystkim smakuje wybornie, w konsystencji nie jest sucha jak różne fasole czy cieciorka, w związku z czym potrawy z niej przygotowane są wilgotne i mięsiste.
W skład dzisiejszych burgerów wchodzi też siemię lniane - mające zbawienny wpływ na śluzówkę układu trawiennego, i nie tylko - na przykład świetnie łagodzi suchy kaszel. Jest też bogatym źródłem cynku i kwasów omega 3.
Dodawane do potrawy spaja ją, podobnie do białka z kurzego jaja, i nadaje jej gładkiej konsystencji.
Proszę się nie przerażać ilością składników - dla końcowego efektu warto przez nie przebrnąć ;)
Świetnie smakują z prostym sosem pieczarkowym i brokułami.
Składniki na 12 burgerów o średnicy 10cm:
1 szklanka suszonej zielonej soczewicy (2 i 1/4 ugotowanej)
2 i 1/4 szklanki wody
1 łyżeczka suszonej natki pietruszki
1/4 łyżeczki czarnego pieprzu
3 posiekane ząbki czosnku
1 i 1/4 szklanki posiekanej cebulki
3/4 szklanki posiekanych orzechów (zastąpiłam świeżo prażonym słonecznikiem)
2 szklanki drobnej bułki tartej*
1/2 szklanki zmielonego lnu
3 szklanki drobno pokrojonych pieczarek (starłam na tarce - szybciej ;) )
1 1/2 szklanki jarmużu, szpinaku lub innych zielonych liści (ja dałam startą małą cukinię, bo tylko takie zielone warzywo akurat miałam ;) )
2 łyżki oleju kokosowego bądź oliwy z oliwek
3 łyżki octu balsamicznego
2 łyżki musztardy dijon
2 łyżki płatków drożdżowych (nie wiem co to jest, pominęłam ;) )**
1 łyżeczka soli morskiej
1/2 łyżeczki papryki
Soczewicę, pietruszkę, ząbek czosnku i ćwierć szklanki cebulki zalać wodą i doprowadzić do wrzenia. Potem zmniejszyć ogień i częściowo przykryte gotować na mniejszym ogniu aż soczewica wchłonie wodę i zrobi się miękka (35-40min).
W tym czasie w misce wymieszać składniki suche - bułkę tartą, siemię lniane, sól, pieprz i paprykę. (Autor tutaj dodaje także płatki drożdżowe i orzechy).
Pozostałą cebulkę i czosnek dusić z cukinią i pieczarkami na małej ilości tłuszczu przez 10 minut, potem odstawić.
Soczewicę zdjąć z ognia, zmiksować, dodać uduszone warzywa, jeszcze trochę pomiksować i dodać suche składniki oraz przyprawy (sól, pieprz, ocet, musztarda) - powstanie gęsta pasta. Na koniec do pasty dodałam słonecznik - można go też dodać wcześniej i zmiksować z soczewicą, ale wg mnie całe pestki chrupiące podczas zjadania burgerów są smaczniejsze.
Masę trzeba dokładnie wymieszać i wstawić na ok. 15-30 min. do lodówki.
Po tym czasie formować z niej burgery i smażyć na rozgrzanym oleju do zarumienienia. Można je też upiec i tak też zrobiłam z częścią masy, ale nie są takie dobre jak usmażone, są bardziej wysuszone, więc nie polecam.
Oczywiście w międzyczasie robiła się wersja BLW burgerów dla Młodszej Córki.
Najpierw osobno dusiłam cebulkę z cukinią, odłożyłam część i dopiero dodałam pieczarki.
Tak samo zrobiłam z soczewicą - odłożyłam część zmiksowanej zanim dodałam warzywa i przyprawy. Potem jeszcze raz zmiksowałam, dosypałam odrobinę pieprzu ziołowego dla smaku i dalej postępowałam tak jak z właściwymi burgerami :) Słonecznik ze względu na możliwość zadławienia się pominęłam, chociaż w sumie też mogłam go zmiksować, ale najpierw musiałby się pomoczyć przynajmniej z godzinę, żeby był miękki. A pieczarki zaleca się wprowadzać do diety maluchów dopiero po ukończeniu 2 roku życia, więc na razie Młodsza jeszcze na nie poczeka.
Z masy formowałam wałeczki, które łatwiej trzyma się w małej łapce ;)
Mąż biegacz poleca takiego burgera do buły! Super wzmacniający przed porannym treningiem!
Smacznego!
* warto jest zużywać resztki niezjedzonego pieczywa i zmielić je w maszynce, zamiast kupować gotową bułkę tartą.
** wujek Google powiedział mi co to są te płatki drożdżowe i się zacznę za nimi rozglądać, bo... z tego co czytam to warto, zdrowe są ;)
piątek, 4 stycznia 2013
Co robimy na obiad?
- Młoda co robimy na obiad?
- Frytki!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
no tak... ale hm... my wcale nie jadamy frytek tak często jak by się mogło wydawać :) W sumie nie pamiętam kiedy je ostatnio robiłam... Chyba chwilę po ślubie kiedy testowaliśmy sprezentowaną frytkownicę. Na pewno Młodej wtedy jeszcze z nami nie było... Nie wiem skąd ten pomysł?...
No, dobra, czasem na szybko wciągniemy małe frytki z McDriva... W życiu wiele trzeba spróbować... Grunt to zachować Złoty Środek, nie? ;)
- to będą pieczone ziemniaczki, OK?
- Dobra!
- z mięskiem?
- z fasolką!
- OK, z tym i z tym.
Filet z indyka z pieczonymi ziemniaczkami i fasolką szparagową, po naszemu :)
- filet z indyka
- 3 łyżki oleju rzepakowego tłoczonego na zimno
- czosnek, wg uznania, u nas 3 ząbki
- kilka suszonych pomidorów, posiekanych
- dwie łyżeczki ziół prowansalskich
- pieprz, sól
Dzień wcześniej trzeba indyka trochę wymoczyć w wodzie z solą, dzięki temu nie będzie suchy. Sposób teściowej, sprawdzony ;) Następnie dziubię go porządnie widelcem i nacieram marynatą sporządzoną z powyższych składników. Noc spędza w lodówce.
Następnego dnia przekładam do naczynia żaroodpornego, przykrywam, wstawiam do piekarnika nagrzanego na 200° C i po 15 minutach zmniejszam temperaturę do 150° C i zostawiam w piekarniku na 1,5h.
Dzięki temu zewnętrzna warstwa mięsa zetnie się szybko więcej soków zostanie w środku - bo coś tam na pewno wycieknie. Można by było wcześniej mięso obsmażyć z każdej strony przed pieczeniem, ale mi się nigdy nie chce ;)
Pod koniec pieczenia odkrywam, żeby się zarumieniło.
Pieczone ziemniaczki
- ziemniaki obrane i pokrojone w ósemki
- łyżeczka czarnuszki
- łyżeczka tymianku
- kilka ząbków czosnku pokrojonych w plasterki
- łyżka oliwy z oliwek
- sól
Gotuję na parze, bez soli - Młodsza Córka jest Bobasem Lubiącym Wybór, ma niespełna jedenaście miesięcy, ze względu na nią sól zawsze dodaję na końcu przygotowywania potraw, kiedy jej porcja jest już odłożona. Nam w sumie też mało solę. Warzyw ugotowanych na parze nie solę wcale. Bo nikt nie zauważył że tego nie robię :) są tak smaczne same w sobie.
I zestaw Młodszej, pieczone w tym samym czasie, jedynie w osobnym naczyniu, bo bez soli. Reszta składników jak wyżej :)
Ziemniaczki wygodnie trzyma się w łapce, mięso pokrojone w paski też, a fasolka to już w ogóle jest hit - od niej Młodsza Córka postanowiła rozszerzyć swoją dietę i pozostała jej wierną fanką :)
Prosty, można powiedzieć że pospolity obiad :) ziemniaki, pieczyste i fasolka. Ale można tak skomponować dodatki, że dostarczymy organizmowi mnóstwo wartościowych składników. Pomijając wartość odżywczą ziemniaków, fasolki i mięsa - dodatki dobierałam tak aby po pierwsze (primo!) wspomagały naszą odporność. Tymianek, czosnek i czarnuszka mają działanie przeciwzapalne, w tym dwa ostatnie działają silnie antybiotycznie. Odkażają układ pokarmowy i oddechowy - w sezonie grypowym, konieczne!
Zioła prowansalskie to m. in bazylia, wspomniany tymianek, oregano, cząber, rozmaryn, szałwia, które także posiadają właściwości przeciwzapalne oraz wspomagają układ trawienny, dzięki czemu lepiej przyswajamy to co zjadamy.
Pomidory zawierają cenny likopen, którego nasz organizm sam nie produkuje, a który jest silnym przeciwutleniaczem, a przy okazji dba o naszą cerę ;)
Do fasolki już dawno nie dodaję smażonej bułki tartej, sezam jest o niebo smaczniejszy i pasuje tu idealnie! A przy tym dba o kondycję mózgu dzięki lecytynie, ma mnóstwo witamin i jest bogaty w wiele składników mineralnych m. in. potas, magnez i żelazo, które pomagają przetrwać tę pogodową szarzyznę i towarzyszące jej zmęczenie.
- a na deser?
- jabłko.
:)
- Frytki!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
no tak... ale hm... my wcale nie jadamy frytek tak często jak by się mogło wydawać :) W sumie nie pamiętam kiedy je ostatnio robiłam... Chyba chwilę po ślubie kiedy testowaliśmy sprezentowaną frytkownicę. Na pewno Młodej wtedy jeszcze z nami nie było... Nie wiem skąd ten pomysł?...
No, dobra, czasem na szybko wciągniemy małe frytki z McDriva... W życiu wiele trzeba spróbować... Grunt to zachować Złoty Środek, nie? ;)
- to będą pieczone ziemniaczki, OK?
- Dobra!
- z mięskiem?
- z fasolką!
- OK, z tym i z tym.
Filet z indyka z pieczonymi ziemniaczkami i fasolką szparagową, po naszemu :)

- 3 łyżki oleju rzepakowego tłoczonego na zimno
- czosnek, wg uznania, u nas 3 ząbki
- kilka suszonych pomidorów, posiekanych
- dwie łyżeczki ziół prowansalskich
- pieprz, sól
Dzień wcześniej trzeba indyka trochę wymoczyć w wodzie z solą, dzięki temu nie będzie suchy. Sposób teściowej, sprawdzony ;) Następnie dziubię go porządnie widelcem i nacieram marynatą sporządzoną z powyższych składników. Noc spędza w lodówce.
Następnego dnia przekładam do naczynia żaroodpornego, przykrywam, wstawiam do piekarnika nagrzanego na 200° C i po 15 minutach zmniejszam temperaturę do 150° C i zostawiam w piekarniku na 1,5h.
Dzięki temu zewnętrzna warstwa mięsa zetnie się szybko więcej soków zostanie w środku - bo coś tam na pewno wycieknie. Można by było wcześniej mięso obsmażyć z każdej strony przed pieczeniem, ale mi się nigdy nie chce ;)
Pod koniec pieczenia odkrywam, żeby się zarumieniło.
Pieczone ziemniaczki
- ziemniaki obrane i pokrojone w ósemki
- łyżeczka czarnuszki
- łyżeczka tymianku
- kilka ząbków czosnku pokrojonych w plasterki
- łyżka oliwy z oliwek
- sól
Na pieczone ziemniaczki zawsze wyjdzie nam więcej niż gdybym miała je zwyczajnie ugotować. Bo nie można przestać ich jeść :) Więc spokojnie obrałam całe dwa kilogramy. Pokrojone wymieszałam z wszystkimi dodatkami i wyłożyłam na blachę, na której wcześniej Starsza Córka położyła papier do pieczenia (Ja, mamo! Ja!!!). Piekły się razem z indykiem niecałą godzinę. Dobrze jest przypilnować żeby czosnek był raczej pod ziemniakami i nie był wystawiony bezpośrednio na gorące powietrze w piekarniku, bo się spali i będzie gorzki. Ja tego nie zrobiłam, więc uprzedzam!
Czosnek można upiec w łupinach, jest wtedy przepyszny, ale za to moim zdaniem mniej aromatu przechodzi do ziemniaków.
I fasolka! Koniecznie zielona, bo 'najulubiona' :)
Gotuję na parze, bez soli - Młodsza Córka jest Bobasem Lubiącym Wybór, ma niespełna jedenaście miesięcy, ze względu na nią sól zawsze dodaję na końcu przygotowywania potraw, kiedy jej porcja jest już odłożona. Nam w sumie też mało solę. Warzyw ugotowanych na parze nie solę wcale. Bo nikt nie zauważył że tego nie robię :) są tak smaczne same w sobie.
Do naszej fasolki po ugotowaniu dodaję łyżkę masła i posypuję ją sezamem.
I zestaw Młodszej, pieczone w tym samym czasie, jedynie w osobnym naczyniu, bo bez soli. Reszta składników jak wyżej :)
Ziemniaczki wygodnie trzyma się w łapce, mięso pokrojone w paski też, a fasolka to już w ogóle jest hit - od niej Młodsza Córka postanowiła rozszerzyć swoją dietę i pozostała jej wierną fanką :)
Prosty, można powiedzieć że pospolity obiad :) ziemniaki, pieczyste i fasolka. Ale można tak skomponować dodatki, że dostarczymy organizmowi mnóstwo wartościowych składników. Pomijając wartość odżywczą ziemniaków, fasolki i mięsa - dodatki dobierałam tak aby po pierwsze (primo!) wspomagały naszą odporność. Tymianek, czosnek i czarnuszka mają działanie przeciwzapalne, w tym dwa ostatnie działają silnie antybiotycznie. Odkażają układ pokarmowy i oddechowy - w sezonie grypowym, konieczne!
Zioła prowansalskie to m. in bazylia, wspomniany tymianek, oregano, cząber, rozmaryn, szałwia, które także posiadają właściwości przeciwzapalne oraz wspomagają układ trawienny, dzięki czemu lepiej przyswajamy to co zjadamy.
Pomidory zawierają cenny likopen, którego nasz organizm sam nie produkuje, a który jest silnym przeciwutleniaczem, a przy okazji dba o naszą cerę ;)
Do fasolki już dawno nie dodaję smażonej bułki tartej, sezam jest o niebo smaczniejszy i pasuje tu idealnie! A przy tym dba o kondycję mózgu dzięki lecytynie, ma mnóstwo witamin i jest bogaty w wiele składników mineralnych m. in. potas, magnez i żelazo, które pomagają przetrwać tę pogodową szarzyznę i towarzyszące jej zmęczenie.
- a na deser?
- jabłko.
:)
środa, 2 stycznia 2013
z miłości... :)
Witam :)
Moim noworocznym postanowieniem było znalezienie motywacji do rozpoczęcia blogowego tworzenia.
I konsekwentnego trwania w nim.
A że najbliżej mi do słomianych zapałów, mam ogromną nadzieję, że świeżo poznana opolska brać blogerska pomoże mi palić się dłużej ;)
Inspiracją do powstania tego bloga jest miłość do mojego męża i naszych córek, których lubię odżywiać zdrowo. W mojej kuchni nie znajdziesz żadnych instantów. No, ewentualnie gdzieś tam zawieruszy się ekspresowa niemowlęca kaszka na leniwą kolację... W każdym razie, staram się, aby nasze posiłki były po pierwsze (primo ;) ) wartościowe. Bo przecież nie chodzi o to tylko żeby jeść, ale przede wszystkim - odżywiać się.
Jako że po świętach i imprezie noworocznej nie zdążyliśmy zrobić jeszcze zakupów, dzisiejszy obiad był prosty. Coś z niczego :)
Przepis od Liski.
Bliny gryczane:100 g mąki gryczanej200 ml mleka, lekko ciepłego15 g świeżych drożdży (lub łyżeczka drożdży instant)1 jajko1 łyżeczka soliszczypta czarnego pieprzuolej do smażeniaWszystkie składniki zmiksowałam. Potem stwierdziłam że będzie za mało i zrobiłam ciasto z dwóch proporcji dodając jeszcze raz po tyle samo poszczególnych składników ;) Po niecałej godzinie ciasto było już porządnie wyrośnięte, konsystencją przypominało gęstą śmietanę i było przy tym dość elastyczne.Smażyłam na rozgrzanym oleju nakładając porcje dużą łyżką. Dzięki temu że ciasto było elastyczne bardzo łatwo formowało się równiutkie okrągłe placuszki :)
Blinów wyszedł wielki stos. Zajadaliśmy się nimi z prostym sosem jogurtowo-czosnkowo-ziołowym, który zrobiliśmy z tego co znaleźliśmy ;) Nawet nasze małe blw (co to jest?) chętnie zjadło - dla niej oczywiście pierwszą partię usmażyłam bez dodatku soli.
Mimo swej prostoty bliny są smacznym i pożywnym daniem. Można je podawać w towarzystwie wielu innych dodatków, to akurat zależy od naszej wyobraźni bądź zawartości lodówki. Na lekkostrawny, poświąteczno-sylwestrowy obiad - jak najbardziej.
A kasza gryczana ma w sobie tyle dobroci - witamin, składników mineralnych, działa rozgrzewająco i smakuje wyśmienicie :)
Moim noworocznym postanowieniem było znalezienie motywacji do rozpoczęcia blogowego tworzenia.
I konsekwentnego trwania w nim.
A że najbliżej mi do słomianych zapałów, mam ogromną nadzieję, że świeżo poznana opolska brać blogerska pomoże mi palić się dłużej ;)
Inspiracją do powstania tego bloga jest miłość do mojego męża i naszych córek, których lubię odżywiać zdrowo. W mojej kuchni nie znajdziesz żadnych instantów. No, ewentualnie gdzieś tam zawieruszy się ekspresowa niemowlęca kaszka na leniwą kolację... W każdym razie, staram się, aby nasze posiłki były po pierwsze (primo ;) ) wartościowe. Bo przecież nie chodzi o to tylko żeby jeść, ale przede wszystkim - odżywiać się.
Jako że po świętach i imprezie noworocznej nie zdążyliśmy zrobić jeszcze zakupów, dzisiejszy obiad był prosty. Coś z niczego :)
Przepis od Liski.
Bliny gryczane:100 g mąki gryczanej200 ml mleka, lekko ciepłego15 g świeżych drożdży (lub łyżeczka drożdży instant)1 jajko1 łyżeczka soliszczypta czarnego pieprzuolej do smażeniaWszystkie składniki zmiksowałam. Potem stwierdziłam że będzie za mało i zrobiłam ciasto z dwóch proporcji dodając jeszcze raz po tyle samo poszczególnych składników ;) Po niecałej godzinie ciasto było już porządnie wyrośnięte, konsystencją przypominało gęstą śmietanę i było przy tym dość elastyczne.Smażyłam na rozgrzanym oleju nakładając porcje dużą łyżką. Dzięki temu że ciasto było elastyczne bardzo łatwo formowało się równiutkie okrągłe placuszki :)
Blinów wyszedł wielki stos. Zajadaliśmy się nimi z prostym sosem jogurtowo-czosnkowo-ziołowym, który zrobiliśmy z tego co znaleźliśmy ;) Nawet nasze małe blw (co to jest?) chętnie zjadło - dla niej oczywiście pierwszą partię usmażyłam bez dodatku soli.
Mimo swej prostoty bliny są smacznym i pożywnym daniem. Można je podawać w towarzystwie wielu innych dodatków, to akurat zależy od naszej wyobraźni bądź zawartości lodówki. Na lekkostrawny, poświąteczno-sylwestrowy obiad - jak najbardziej.
A kasza gryczana ma w sobie tyle dobroci - witamin, składników mineralnych, działa rozgrzewająco i smakuje wyśmienicie :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)