środa, 30 stycznia 2013

Odżywczy barszcz ukraiński z pieczonych buraków.

Lubicie buraki?

Ja bardzo, ale nie zawsze tak było :) w dzieciństwie nie mogłam patrzeć na kolorowe zupy :)
Pomidorówka? Bleee...
Barszcz? Bleee...

No ale urosłam... i zmądrzałam ;)
Długo gotowałam tę zupę na wędzonce. Jest bardzo aromatyczna. Oczywiście wędzonka wędzona a nie wzbogacana chemicznym aromatem, który z prawdziwą wędzarnią nie ma nic wspólnego.
Na Opolszczyźnie na szczęście jest sporo małych producentów, u których nie boję się kupować, bo wiem, że dbają o to aby ich wyroby były naturalne i zdrowe.

Jednak od pewnego czasu ograniczam mięso w naszej diecie i zjadamy je 'od święta'. Tak jak nasze babki i prababki. Staram się aby w naszej kuchni więcej było kasz, strączków, sezonowych warzyw i owoców. Mięso jest dodatkiem. A nie odwrotnie.
I kiedy ugotowałam barszcz Liski, zdecydowałam że wersja bezmięsna na stałe zagości w naszej kuchni.

Tylko, że robię go wciąż po swojemu, jedyna zmiana to brak wspomnianej wędzonki :)
Dzień wcześniej piekę buraki. Myję je, odkrawam jedynie te cienkie fragmenty korzenia, zawijam każdy w folię aluminiową, i wkładam na blachę do piekarnika nagrzanego do 180st. C. Po godzinie sprawdzam widelcem czy są już miękkie. W zależności od odmiany i wielkości buraki pieką się dłużej lub krócej. Trzeba je sprawdzać po prostu. Pieczenie w całości, ze skórką pomaga zachować maksimum wartości odżywczych.
Z takich buraków można zrobić wszystko - zupę, carpaccio, użyć jako dodatek do drugiego dania np.: tak jak Brikola, dodać do sałatki, zamrozić na potem, lub pokroić w słupki i dać Maluchowi do spałaszowania ;)

Ten barszcz gotuję, gdy czuję się przemęczona, niedospana, brak mi cierpliwości i ciągle mi zimno. Bardzo dobry sposób na PMS ;) buraki jak wszyscy wiemy zawierają mnóstwo żelaza i kwasu foliowego, ale mają też wiele innych właściwości o których dużo się nie mówi. Działają oczyszczająco i odkwaszają organizm. Poprawiają funkcjonowanie wątroby i woreczka żółciowego, działają bakteriobójczo.

Polecam teraz szczególnie studentom, na czas... po sesji, który jest obfity w imprezowanie do białego rana.
Odtruje i postawi na nogi ;)

jak widać w łyżce, dziatwa pomagała mi w fotografowaniu ;)

Składniki:
4-5 średnich upieczonych buraków
2 marchewki
1 pietruszka
1/4 korzenia selera
4 średnie ziemniaki
1/2 pora
1 cebula
1 jabłko
1 szklanka namoczonej przez noc ulubionej fasoli (pół szklanki nienamoczonej, podwaja objętość)
1 szklanka ugotowanej cieciorki (opcjonalnie)
5 ziaren ziela angielskiego
2 listki laurowe
1,5 litra wody
sok z połowy cytryny
sól, pieprz
do fasoli - pół łyżeczki kminku

Fasolę dzień wcześniej zalewam na noc wodą  i dodaję do niej kminek. Następnego dnia gotuję w tej samej wodzie do miękkości. Nie dodaję soli, ale można posolić.
Jeśli jest to Jaś to razem z tą wodą w której się gotował dodaję do barszczu pod koniec gotowania, natomiast jeśli mam ciemną odmianę fasoli, odcedzam ją, bo ciemny wywar fasolowy psuje kolor barszczu.



Warzywa dokładnie myję i obieram. Seler, por, pietruszkę i cebulę wrzucam w całości do garnka, zalewam wodą i zaczynam gotować. Marchewkę kroję w plastry, ziemniaki w kostkę, obrane jabłko ścieram na tarce i dodaję do zupy. Gotuję aż zmiękną - można sprawdzić już po 20 - 25 minutach.
W tym czasie dodaję pieprz, liść laurowy i ziele angielskie.
Kiedy warzywa są już miękkie, dodaję fasolę i pokrojone buraki. Po 10-15 minutach buraki pięknie zabarwią zupę na czerwono - wtedy dodaję sok z cytryny, żeby zachować kolor.
Odkładam część zupy dla Młodszej Córki i wtedy dosalam. Zazwyczaj na tę ilość zupy wystarcza nam 1 płaska łyżeczka soli.
Jeśli mam ugotowaną cieciorkę to dodaję ją razem z fasolą i burakami. A gotuję ją tak

Ja nie zagęszczam zup ani nie zabielam. Mąż lubi dodać sobie łyżeczkę śmietany do zupy już na talerzu.
Jeśli jednak lubicie zupę trochę zagęścić to polecam do tego mąką kukurydzianą. (1/5 łyżki zalewamy w kubeczku niewielką ilością wody, mieszamy dokładnie i wlewamy do zupy pod koniec gotowania).

  

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Owsianka Teściowej

Wbrew pozorom teściowe się przydają ;)
Ja na temat swojej żartować nie będę, bo dużo jej zawdzięczam i jest naprawdę fajną teściową :) serio.
A w dodatku w Jej kuchni też znajduję sporo inspiracji! Chociażby taka owsianka.
Zawsze robiłam ją tak samo - gotowałam płatki z pokrojonym surowym jabłkiem, dodawałam cynamon i tyle. Bardzo prosto i smacznie. Ale można smaczniej. I zdrowiej.

Owies jest polecany maluchom, którym do diety wprowadza się gluten. Dlatego że gluten owsiany jest lepiej przyswajalny. Podobnie jak gluten orkiszowy.
Właściwości odżywcze ma ogromne, nie rozumiem dlaczego przez długi czas kojarzony był głównie z paszą dla koni...  Wszystkich wymieniać nie będę bo w Internecie jest na ten temat mnóstwo artykułów i nie chcę ich powielać :) ale chciałam skupić się dzisiaj (bo jeszcze do owsa wrócimy) na tym jak ważne jest aby jadać ciepłą owsiankę na śniadanie - szczególnie zimą.
Bo że wychodzić z domu bez śniadania się nie powinno, że to niezdrowe, zabija naszą odporność itd każdy wie, no nie? A ciepła owsianka wg poniższego przepisu rozgrzewa, odżywia, wzmacnia odporność, poprawia śluzówkę układu pokarmowego, wzmacnia włosy i paznokcie, podnosi poziom endorfin ze względu na wyśmienity smak ;) czego chcieć więcej? :)

Wariacji na temat owsianki jest mnóstwo, można gotować ją razem z ulubionymi suszonymi owocami - daktylami, morelami, gruszkami, figami etc. Ja jednak trzymam się tego swojego jabłka, bo nadaje ono świeżości w smaku, jeśli można tak to ująć... Suszone owoce wolę dodać już kiedy owsiankę mam na talerzu.

 Szczególnie ceni sobie takie śniadania mój Mąż, biegacz :) po takim posiłku ma więcej siły trening :) owies i suszone owoce dostarczają mu węglowodanów, mleko/jogurt białka, a rozgrzewające przyprawy sprawiają, że łatwiej mu biegać w mroźne poranki.


Składniki:
250g płatków owsianych górskich
1 jabłko
2 łyżki zmielonego siemienia lnianego
1/2 łyżeczki cynamonu
1/4 łyżeczki imbiru
1/4 łyżeczki kurkumy
1/4 łyżeczki kardamonu
ciepłe mleko/jogurt

Płatki opłukać sporą ilością wody - na wierzch wypływają łuski, które warto powybierać, żeby potem nie kuły w dziąsła ;), przecedzić. Ponownie zalać wodą, mniej więcej taką samą objętością jaką zajmują płatki w garnku. Dodać pokrojone w kostkę jabłko i doprowadzić do wrzenia, zmniejszyć ogień do minimum i dodać siemię lniane. Owsianka ma sobie leciutko pykać aż wsiąknie całą wodę, pamiętajcie o mieszaniu, bo przywrze do dna! Pod koniec w ogóle można wyłączyć ogień, przykryć szczelnie garnek i tak sobie dojdą. Pod koniec gotowania dodać przyprawy.


Ja zawsze gotuję owsianki więcej, tak żeby wystarczyło na śniadanie następnego dnia. Wtedy jest ona jeszcze lepsza bo śluz lnu i kleistość owsa są jeszcze bardziej wyczuwalne, co daje owsiance aksamitnej konsystencji!!! Wierzcie mi, pycha!
Gotową owsiankę nakładamy na talerz, zalewamy ciepłym przegotowanym mlekiem, lub dodajemy jogurtu* - wg upodobania i posypujemy rodzynkami oraz żurawiną.

Celowo nie dodałam w przepisie soli. Moim zdaniem spokojnie można ją pominąć w tej wersji. Nasza Młodsza Córka pałaszuje tę owsiankę aż miło patrzeć :)

PS. Już niedługo będzie można posłuchać o mojej owsiance w tej audycji :)



*naturalnego oczywiście ;)

niedziela, 27 stycznia 2013

Opolska blogosfera

Ten post nie będzie kulinarny :) No prawie nie będzie...
W życiu nie należy być przecież monotematycznym ;) skoro tyle dobrego się dzieje. Tworzy. Rodzi.
Nie w ciężkich bólach, a we wspaniałej atmosferze! WOW

Pierwsze primo! powstało między innymi dzięki super twórczym ludziom, którzy dali mi mega kopa energetycznego podczas Wigilii Opolskiej Blogosfery. Na tym spotkaniu Gościem specjalnym była Kinga Paruzel, która częstowała nas swoim świątecznym piernikiem i dzieliła się z nami swoją pasją blogowania :)

Każdy z uczestników spotkania spisał na kartce swoje postanowienia i wrzucił je do specjalnego słoika, który przechowuje i strzeże jak skarbu Aurora Czekoladowa. Moim postanowieniem było założenie bloga i konsekwentne dzielenie się swoją pasją :)
Powstał też wtedy wspólny wpis* zgodnie z założeniem spotkania - zasiądźmy razem przy wspólnej klawiaturze :)
Pierwotnie w zamyśle był to fotoblog, bo jestem zapaloną 'fotografką', ale jak już wspomniałam w poście premierowym - w swojej codzienności odkryłam inspiracje, które stworzyły Pierwsze primo! 
I ten pomysł jak się okazało połączył moją miłość do fotografowania z miłością do gotowania.

I jest! Ta daaam!
:)

Z dzisiejszego spotkania też wyszłam z doładowanym akumulatorem. Ten rok zapowiada się tak obiecująco!!!
A przy okazji chciałam przedstawić Wam niektórych z tych ludzi, którzy pojawili się dzisiaj. Tych którzy biorą udział w konkursie na Bloga Roku. To bardzo twórczy i utalentowani ludzie - troszczący się o swoich czytelników. Każdy na swój sposób, w swojej kategorii.
Hania Rubi
Krzysiek Humeniuk
Bistromama
Aurora Czekoladowa

Zajrzyjcie, poczytajcie - i... głosujcie :) Na pewno bardzo im to pomoże. A dochód pozyskany z wysłanych esemesów zostanie przekazany na integracyjno - rehabilitacyjne obozy dla dzieci z ubogich rodzin i dzieci niepełnosprawnych.
Czekoladowo-miętowa babeczka Aurory.
* wspólny post wigilijny możesz przeczytać np. u Delimammy 
lub u Hani :)

czwartek, 24 stycznia 2013

Łakocie i witaminy

Uwielbiam piec ciasta i ciasteczka!
W ten stan popadłam zaraz po tym jak urodziłam Starszą Córkę... Wcześniej słodycze mogły dla mnie nie istnieć. Serio. Nawet czekolada...
Kiedy w czasach panieńskich wybierałam się z Przyjaciółką po małe co nieco do pobliskiego całodobowego tesco (bo wybierałyśmy się o różnych nienormalnych porach, życie studenckie...), ona kupowała snickersa a ja... wędzone udko z kurczaka!!! (tak wiem, FUUUUJ)
Jednak odkąd stałam się Matką Karmiącą nie przeżyję dnia bez czegoś słodkiego! Nie wiem czy to zapotrzebowanie na cukier jest spowodowane całodobową produkcją laktozy przez mój organizm, czy co... Ale jeśli danego dnia nie zjem czegoś słodkiego, potrafię przejrzeć wszystkie szafki w poszukiwaniu łakoci wiedząc że i tak ich tam nie ma.
Jak nałogowiec.
Piec zaczęłam przede wszystkim z troski o to co zjadam i co przekazuję potem z mlekiem dziecku. Bo wiadomo w gotowych słodyczach, nawet w najprostszych herbatnikach siedzą chociażby utwardzone tłuszcze roślinne...
A potem rozkochałam się w tym pieczeniu ;) Tym bardziej że było to świeżo po przeprowadzce i miałam nowiuśki piekarnik do testowania :)
Wypróbowałam mnóstwo przepisów Liski i Doroty. Potem jeszcze sąsiadka poleciła mi stronę kotletową.
Dłuuuugo byłam im najwierniejsza. I do tej pory jestem ich fanką, tym bardziej że mają dużo przepisów na zdrowsze słodkości. Ale po jakimś czasie zaczęłam też szukać blogów które mają też propozycje dla maluchów. I tak trafiłam na te które widać po prawej stronie -->

Bardzo polubiłam ciasta z dodatkiem warzyw. Dzisiaj pokażę Wam moją wersję keksu dyniowego od Liski. Pulpy z upieczonej dyni zamroziłam całe mnóstwo, żeby zimą piec keksy tak często jak jesienią ;)
Dodaję do niego trochę sezamu, amarantusa i zarodków pszennych, ze względu na ich wartości odżywcze, dzięki czemu znane hasło 'łakocie i witaminy' nie jest czczym gadaniem ;).

amarantus                                                                        zarodki pszenne

Od kilku dni Starsza Córka męczyła mnie o ciasto z jagódkami, które siedzą od jesieni w zamrażarce i kuszą Młodą żeby je powyjadać takie lodowate - to jest jej wersja lodów jagodowych ;)
Więc zamiast czekolady są jagody.
Lubię ten przepis za to że ciasto jest miękkie, sprężyste i wilgotne - nawet trzeciego dnia po upieczeniu.
No to do roboty!

Potrzebujemy:
250g upieczonej i zmiksowanej dyni
125g miękkiego masła
1 łyżka miodu
100g cukru trzcinowego
1 jajko
180g mąki pszennej + 20g zarodków pszennych
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody
dwie garście mrożonych jagód
3 łyżki ziaren amarantusa*
1 łyżeczka sezamu

Piekarnik nagrzać do 180st C. Formę keksową posmarować masłem i oprószyć bułką tartą. Ciasto wychodzi w mniejszej i większej keksówce, różni się tylko wysokością. Dynię zmiksować z masłem, miodem, cukrem i jajkiem. Mąkę wymieszać z zarodkami pszennymi, amarantusem, proszkiem do pieczenia i sodą. Połączyć wszystko drewnianą szpatułką. Dodać jagody, jeszcze raz delikatnie wymieszać, tak żeby nie puściły soku i nie 'pobrudziły' ciasta. Przelać do formy posypać wierzch sezamem i piec przez 50-60 minut.

* kiedyś posypałam ciasto amarantusem tak jak sezamem, ale można było sobie na nim połamać zęby ;) wmieszany w ciasto jest wyczywalny, ale łatwo go zjeść :)




środa, 23 stycznia 2013

Gryczana z bonusem!

Kaszę gryczaną albo uwielbiam, albo nie mogę na nią patrzeć. Takie mam ambiwalentne do niej uczucia.
No... Miewałam, dopóki nie poznałam tej niepalonej, która ma lekko wyczuwalny gryczany posmak, jest bardziej neutralna i troszkę orzechowa.
W klasyfikacji kasz, plasuje się zaraz za królową - jaglanką. Jest niesamowicie odżywcza i aromatyczna.
Zawdzięczamy ją Tatarom, którzy żywili się nią podczas swoich wypraw i zostawili nam jako spuściznę. Trudny to najeźdźca, który całe doby spędza w siodle, nie śpi, rany się goją na nim jak na psie i nigdy się nie męczy... Tak, tak, to wszystko dzięki kaszy gryczanej - specjalnie przyrządzonej, ususzonej, przechowywanej w sakwie, jak cenne złoto, zjadanej w drodze garściami.
Nie bez powodu, nasze babki i prababki stosowały ją kiedy męczyły je zbyt obfite miesiączki, skoro jest tak bogatym źródłem rutyny... Nie bez przyczyny ich warkocze były długie i lśniące skoro ich główne pożywienie było tak bogate w krzem... Jest jak studnia makro, mikroelementów i witamin. Niemal bez dna :)
Szkoda byłoby nie zaczerpnąć... :)


Najlepiej komponuje się z gulaszami - mięsnym czy warzywnym... Ale któregoś dnia, zainspirowana miłością Starszej Córki do prażonych nasion słonecznika, postanowiłam umilić jej spożywanie wspomnianej kaszy za którą nie przepada... I powstała gryczana z bonusem :)
Młodsza też się zajada, na razie samą kaszą z cebulką, jak będzie miała więcej zębów dostanie i pestki ;)

porcja dla dwojga dorosłych i dwóch maluchów:
- 1 szklanki kaszy gryczanej niepalonej
- 2 szklanek wrzątku
- 1 szklanki prażonych ziaren słonecznika (można pomieszać z dynią, sezamem, orzechami - pełna dowolność, trzeba nawet porwać się na radosną twórczość;) )
- 1/2 szklanki pokrojonej w drobną kostkę cebuli
- 2-3 łyżki oleju rzepakowego tłoczonego na zimno (może być też masło)
- sól, pieprz ziołowy do smaku

Kaszę zalać wrzątkiem, dodać cebulę, doprowadzić do wrzenia, pogotować z 3-4 minuty, przykryć, wyłączyć palnik i zostawić do wsiąknięcia całej wody. Powinna być miękka ale sypka.
Kiedy będzie gotowa wymieszać ją z pestkami, oliwą/masłem, doprawić i podać z czym się chce :)
U nas były buraczki i pieczona polędwica.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

na rozgrzanie, bez prądu ;)

Wczoraj przeczytałam, że picie herbaty z cytryną, tak popularnej w sezonie zimowym, wcale nie jest takie dobre dla naszego organizmu, jak mi się wydawało. Aluminium, które w czarnej herbacie wcale nam nie zagraża, po wejściu w reakcję z kwasem cytrynowym staje się cytrynianem glinu, który już nie jest taki łatwy do wydalenia. Odkłada się w tkankach uszkadzając je, a szczególnie narażone są komórki mózgowe, co może stać się jedną z przyczyn chociażby choroby Alzheimera...
Zrobiłam wielkie oczy, bo herbatę z cytryną uwielbiam zimą, szczególnie taką mocno osłodzoną miodem. Zawsze wydawało mi się że jest to super rozgrzewający napój, bardzo pomocny w stanach osłabienia, kiedy odporność leci na łeb i na szyję...

A właśnie dzisiaj, jakoś bardziej potrzebowałam czegoś co mnie mocno rozgrzeje, bo w gardle lekko zaczęło drapać. Czegoś co będzie miało tę cytrynę i miód ;)
Otwieram szufladę z herbatami i pierwsza pod ręką znajduje się herbata malinowa. Hm... zobaczymy.
Tak! to był strzał w dziesiątkę. Smakuje nawet lepiej niż czarna. Słodko kwaśna, orzeźwiająca a jednocześnie rozgrzewająca. Wypiłam już jej dzisiaj chyba z litr. Nawet kawa zeszła na drugi plan ;)

czego potrzebujemy?
- herbatki malinowej 
- soku z połowy cytryny
- 2 łyżeczek miodu, ew. cukru trzcinowego.
- wrzątku ;)

Dobrze jest sok z cytryny i miód dodać, kiedy herbata nieco ostygnie, bo we wrzątku stracą większość swoich dobroczynnych właściwości.



środa, 16 stycznia 2013

Burgery z soczewicy

Lubię warzywne burgery. Bardzo.
Wariacji na ich temat jest mnóstwo. Można dowolnie dobierać składniki, według własnego gustu. Ważne żeby zastosować jakąś zwartą bazę, która utrzyma wszystkie składowe - czy to z kaszy, czy ze strączków.
Ja bardzo lubię takie na bazie kaszy jaglanej, albo soczewicy. Dlatego pierwszym przepisem jaki wybrałam z książki pt. 'Jedz i biegaj' jest ten na burgery z soczewicą i pieczarkami.

Soczewica jest moim ulubionym strączkiem. Głównie ze względu na to, że jest najzdrowsza z roślin strączkowych, najszybciej się gotuje i nie trzeba pamiętać, żeby dzień wcześniej ją namoczyć ;). Jest bardzo bogata w białko, więc z powodzeniem może zastępować mięso. Zawiera kwas foliowy, wapń, fosfor i żelazo, a w dodatku jest polecana w różnych dietach ze względu na niski indeks glikemiczny.
Przy tym wszystkim smakuje wybornie, w konsystencji nie jest sucha jak różne fasole czy cieciorka, w związku z czym potrawy z niej przygotowane są wilgotne i mięsiste.
 
W skład dzisiejszych burgerów wchodzi też siemię lniane - mające zbawienny wpływ na śluzówkę układu trawiennego, i nie tylko -  na przykład świetnie łagodzi suchy kaszel. Jest też bogatym źródłem cynku i kwasów omega 3.
Dodawane do potrawy spaja ją, podobnie do białka z kurzego jaja, i nadaje jej gładkiej konsystencji.

Proszę się nie przerażać ilością składników - dla końcowego efektu warto przez nie przebrnąć ;)
Świetnie smakują z prostym sosem pieczarkowym i brokułami.


Składniki na 12 burgerów o średnicy 10cm:
1 szklanka suszonej zielonej soczewicy (2 i 1/4 ugotowanej)
2 i 1/4 szklanki wody
1 łyżeczka suszonej natki pietruszki
1/4 łyżeczki czarnego pieprzu
3 posiekane ząbki czosnku
1 i 1/4 szklanki posiekanej cebulki
3/4 szklanki posiekanych orzechów (zastąpiłam świeżo prażonym słonecznikiem)
2 szklanki drobnej bułki tartej*
1/2 szklanki zmielonego lnu
3 szklanki drobno pokrojonych pieczarek (starłam na tarce - szybciej ;) )
1 1/2 szklanki jarmużu, szpinaku lub innych zielonych liści (ja dałam startą małą cukinię, bo tylko takie zielone warzywo akurat miałam ;) )
2 łyżki oleju kokosowego bądź oliwy z oliwek

3 łyżki octu balsamicznego
2 łyżki musztardy dijon
2 łyżki płatków drożdżowych (nie wiem co to jest, pominęłam ;) )**
1 łyżeczka soli morskiej

1/2 łyżeczki papryki

Soczewicę, pietruszkę, ząbek czosnku i ćwierć szklanki cebulki zalać wodą i doprowadzić do wrzenia. Potem zmniejszyć ogień i częściowo przykryte gotować na mniejszym ogniu aż soczewica wchłonie wodę i zrobi się miękka (35-40min).


W tym czasie w misce wymieszać składniki suche - bułkę tartą, siemię lniane, sól, pieprz i paprykę. (Autor tutaj dodaje także płatki drożdżowe i orzechy).
Pozostałą cebulkę i czosnek dusić z cukinią i pieczarkami na małej ilości tłuszczu przez 10 minut, potem odstawić.


Soczewicę zdjąć z ognia, zmiksować, dodać uduszone warzywa, jeszcze trochę pomiksować i dodać suche składniki oraz przyprawy (sól, pieprz, ocet, musztarda) - powstanie gęsta pasta. Na koniec do pasty dodałam słonecznik - można go też dodać wcześniej i zmiksować z soczewicą, ale wg mnie całe pestki chrupiące podczas zjadania burgerów są smaczniejsze.


Masę trzeba dokładnie wymieszać i wstawić na ok. 15-30 min. do lodówki.
Po tym czasie formować z niej burgery i smażyć na rozgrzanym oleju do zarumienienia. Można je też upiec i tak też zrobiłam z częścią masy, ale nie są takie dobre jak usmażone, są bardziej wysuszone, więc nie polecam.


Oczywiście w międzyczasie robiła się wersja BLW burgerów dla Młodszej Córki.
Najpierw osobno dusiłam cebulkę z cukinią, odłożyłam część i dopiero dodałam pieczarki.
Tak samo zrobiłam z soczewicą - odłożyłam część zmiksowanej zanim dodałam warzywa i przyprawy. Potem jeszcze raz zmiksowałam, dosypałam odrobinę pieprzu ziołowego dla smaku i dalej postępowałam tak jak z właściwymi burgerami :) Słonecznik ze względu na możliwość zadławienia się pominęłam, chociaż w sumie też mogłam go zmiksować, ale najpierw musiałby się pomoczyć przynajmniej z godzinę, żeby był miękki. A pieczarki zaleca się wprowadzać do diety maluchów dopiero po ukończeniu 2 roku życia, więc na razie Młodsza jeszcze na nie poczeka.
Z masy formowałam wałeczki, które łatwiej trzyma się w małej łapce ;)


Mąż biegacz poleca takiego burgera do buły! Super wzmacniający przed porannym treningiem!
Smacznego!

* warto jest zużywać resztki niezjedzonego pieczywa i zmielić je w maszynce, zamiast kupować gotową bułkę tartą.
** wujek Google powiedział mi co to są te płatki drożdżowe i się zacznę za nimi rozglądać, bo... z tego co czytam to warto, zdrowe są ;) 

piątek, 11 stycznia 2013

Jedz i biegaj

Nie, nie biegam :) może i bym chciała, może i wiem jakie bieganie niesie ze sobą korzyści, może gdybym była mniejszym leniuchem, może gdybym miała więcej motywacji... Może gdyby było cieplej... ;)

Ale biega Mąż. Od zeszłorocznego lata. Najpierw biegał do pracy i z powrotem, przy nadarzającej się okazji. A potem coraz bardziej regularnie, systematycznie, coraz bardziej na poważnie. Teraz Mąż ma ustalony plan treningów a Żona stara się zapewnić mu takie posiłki aby te treningi były bardziej wydajne :) HA! stara się to jeszcze dużo powiedziane, ale przynajmniej zaczyna się coś fajnego.

Jakiś czas temu Brat Męża, który zaraził Męża bieganiem, pożyczył mu tę książkę:

Jej autorem jest facet który biega.
Ultramaratony.
Moja głowa nie ogarnia tego jakie dystanse przemierza ten mężczyzna biegnąc bez przerwy w skrajnych warunkach pogodowych :) I wygrywa.
Swój sukces tłumaczy samodyscypliną i odpowiednim JEDZENIEM.
Z czasem przekonał się, że najlepiej służy mu dieta wegańska. Bez mięsa, bez mleka, bez żadnych produktów pochodzenia zwierzęcego. Zauważył że dzięki tej diecie ma więcej siły, może przebiec więcej i szybciej a po morderczych dystansach jego organizm regeneruje się niemal ekspresowo. Co więcej, jedzenie jest dla niego często lekarstwem w stanach zapalnych i innych dolegliwościach związanych ze sportem.


Odkąd zaczęłam interesować się dietą wegetariańską i wegańską doszłam do wniosku, że są one o wiele lepiej zbilansowane niż 'poczciwa' dieta mięsna. Mentalność mięsożerców wygląda mniej więcej tak - jest mięso - jest obiad. Do tego ziemniaki ewentualnie czasem kasza i standardowa surówka. Nie bez kozery najpopularniejszym polskim daniem, zaraz po pierogach, jest schabowy kotlet.
A matka natura obdarzyła nas takim bogactwem odżywczym w roślinach, lekkostrawnym, łatwo przyswajalnym, że często nie mamy pojęcia ile tracimy!
Scott Jurek utwierdził mnie w tym przekonaniu i pomógł mi szerzej spojrzeć na to jak się odżywiamy, szczególnie teraz w perspektywie sportu jaki uprawia Mąż. Z mięsa raczej trudno będzie nam zrezygnować, ale w te dni, kiedy wiem że jest trening, obiad jest przynajmniej wegetariański :)

O ile stała dieta wegańska jest dla nas kompletnym hardkorem, głównie ze względu na przyzwyczajenia, to po niektóre przepisy sięgam chętnie. Stałym punktem programu są u nas kotlety z kaszy jaglanej ze słonecznikiem, na które przepis dostałam od Brikoli i która ku mojej wielkiej uciesze postanowiła założyć bloga o swojej kuchni :)
Częściej też kombinuję potrawy z różnymi strączkami.
Jesienią hitem w naszym domu stał się warzywny gulasz z curry na bazie dyni hokkaido, z cieciorką. Z którego jestem dumna, bo sama go skomponowałam a smakuje bajecznie :)

Szczytem marzeń jest własny ogródek, za którym się rozglądamy, ale z którym też chyba będziemy musieli poczekać. Na szczęście udaje nam się kupować żywność głównie lokalną, no i wspierają nas babcie płodami swoich ogródków. Marzy mi się plantacja dyniowa :) i na pewno porwałabym się na uprawę tych warzyw, które nie są tak popularne i łatwo dostępne jak standardowa włoszczyzna.

Na końcu każdego rozdziału książki 'Jedz i biegaj' znajdują się przepisy, które mamy zamiar wypróbować i które na pewno znajdą się na blogu. Będzie zielono, będzie strączkowo i kolorowo. Postaram się żeby, o ile to będzie możliwe, wszystkie przepisy miały swoją wersję BLW.


piątek, 4 stycznia 2013

Co robimy na obiad?

- Młoda co robimy na obiad?
- Frytki!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

no tak... ale hm... my wcale nie jadamy frytek tak często jak by się mogło wydawać :) W sumie nie pamiętam kiedy je ostatnio robiłam... Chyba chwilę po ślubie kiedy testowaliśmy sprezentowaną frytkownicę. Na pewno Młodej wtedy jeszcze z nami nie było... Nie wiem skąd ten pomysł?...

No, dobra, czasem na szybko wciągniemy małe frytki z McDriva... W życiu wiele trzeba spróbować... Grunt to zachować Złoty Środek, nie? ;)

- to będą pieczone ziemniaczki, OK?

- Dobra!
- z mięskiem?
- z fasolką!
- OK, z tym i z tym.

Filet z indyka z pieczonymi ziemniaczkami i fasolką szparagową, po naszemu :)


- filet z indyka
- 3 łyżki oleju rzepakowego tłoczonego na zimno
- czosnek, wg uznania, u nas 3 ząbki
- kilka suszonych pomidorów, posiekanych
- dwie łyżeczki ziół prowansalskich
- pieprz, sól

Dzień wcześniej trzeba indyka trochę wymoczyć w wodzie z solą, dzięki temu nie będzie suchy. Sposób teściowej, sprawdzony ;) Następnie dziubię go porządnie widelcem i nacieram marynatą sporządzoną z powyższych składników. Noc spędza w lodówce.

Następnego dnia przekładam do naczynia żaroodpornego, przykrywam, wstawiam do piekarnika nagrzanego na 200° C i po 15 minutach zmniejszam temperaturę do 150° C i zostawiam w piekarniku na 1,5h.

Dzięki temu zewnętrzna warstwa mięsa zetnie się szybko więcej soków zostanie w środku - bo coś tam na pewno wycieknie. Można by było wcześniej mięso obsmażyć z każdej strony przed pieczeniem, ale mi się nigdy nie chce ;) 
Pod koniec pieczenia odkrywam, żeby się zarumieniło.


Pieczone ziemniaczki
- ziemniaki obrane i pokrojone w ósemki
- łyżeczka czarnuszk
- łyżeczka tymianku
- kilka ząbków czosnku pokrojonych w plasterki
- łyżka oliwy z oliwek
- sól

Na pieczone ziemniaczki zawsze wyjdzie nam więcej niż gdybym miała je zwyczajnie ugotować. Bo nie można przestać ich jeść :) Więc spokojnie obrałam całe dwa kilogramy. Pokrojone wymieszałam z wszystkimi dodatkami i wyłożyłam na blachę, na której wcześniej Starsza Córka położyła papier do pieczenia (Ja, mamo! Ja!!!). Piekły się razem z indykiem niecałą godzinę. Dobrze jest przypilnować żeby czosnek był raczej pod ziemniakami i nie był wystawiony bezpośrednio na gorące powietrze w piekarniku, bo się spali i będzie gorzki. Ja tego nie zrobiłam, więc uprzedzam!
Czosnek można upiec w łupinach, jest wtedy przepyszny, ale za to moim zdaniem mniej aromatu przechodzi do ziemniaków. 


I fasolka! Koniecznie zielona, bo 'najulubiona' :)


Gotuję na parze, bez soli -  Młodsza Córka jest Bobasem Lubiącym Wybór, ma niespełna jedenaście miesięcy, ze względu na nią sól zawsze dodaję na końcu przygotowywania potraw, kiedy jej porcja jest już odłożona. Nam w sumie też mało solę. Warzyw ugotowanych na parze nie solę wcale. Bo nikt nie zauważył że tego nie robię :) są tak smaczne same w sobie.
Do naszej fasolki po ugotowaniu dodaję łyżkę masła i posypuję ją sezamem.


I zestaw Młodszej, pieczone w tym samym czasie, jedynie w osobnym naczyniu, bo bez soli. Reszta składników jak wyżej :)


Ziemniaczki wygodnie trzyma się w łapce, mięso pokrojone w paski też, a fasolka to już w ogóle jest hit - od niej Młodsza Córka postanowiła rozszerzyć swoją dietę i pozostała jej wierną fanką :)


Prosty, można powiedzieć że pospolity obiad :) ziemniaki, pieczyste i fasolka. Ale można tak skomponować dodatki, że dostarczymy organizmowi mnóstwo wartościowych składników. Pomijając wartość odżywczą ziemniaków, fasolki i mięsa - dodatki dobierałam tak aby po pierwsze (primo!) wspomagały naszą odporność. Tymianek, czosnek i czarnuszka mają działanie przeciwzapalne, w tym dwa ostatnie działają silnie antybiotycznie. Odkażają układ pokarmowy i oddechowy - w sezonie grypowym, konieczne!
Zioła prowansalskie to m. in bazylia, wspomniany tymianek, oregano, cząber, rozmaryn, szałwia, które także posiadają właściwości przeciwzapalne oraz wspomagają układ trawienny, dzięki czemu lepiej przyswajamy to co zjadamy.
Pomidory zawierają cenny likopen, którego nasz organizm sam nie produkuje, a który jest silnym przeciwutleniaczem, a przy okazji dba o naszą cerę ;)
Do fasolki już dawno nie dodaję smażonej bułki tartej, sezam jest o niebo smaczniejszy i pasuje tu idealnie! A przy tym dba o kondycję mózgu dzięki lecytynie, ma mnóstwo witamin i jest bogaty w wiele składników mineralnych m. in. potas, magnez i żelazo, które pomagają przetrwać tę pogodową szarzyznę i towarzyszące jej zmęczenie.

- a na deser?

- jabłko.

:)





środa, 2 stycznia 2013

z miłości... :)

Witam :)

Moim noworocznym postanowieniem było znalezienie motywacji do rozpoczęcia blogowego tworzenia.

I konsekwentnego trwania w nim.
A że najbliżej mi do słomianych zapałów, mam ogromną nadzieję, że świeżo poznana opolska brać blogerska pomoże mi palić się dłużej ;)

Inspiracją do powstania tego bloga jest miłość do mojego męża i naszych córek, których lubię odżywiać zdrowo. W mojej kuchni nie znajdziesz żadnych instantów. No, ewentualnie gdzieś tam zawieruszy się ekspresowa niemowlęca kaszka na leniwą kolację... W każdym razie, staram się, aby nasze posiłki były po pierwsze (primo ;) ) wartościowe. Bo przecież nie chodzi o to tylko żeby jeść, ale przede wszystkim - odżywiać się.


Jako że po świętach i imprezie noworocznej nie zdążyliśmy zrobić jeszcze zakupów, dzisiejszy obiad był prosty. Coś z niczego :) 


Przepis od Liski.


Bliny gryczane:100 g mąki gryczanej200 ml mleka, lekko ciepłego15 g świeżych drożdży (lub łyżeczka drożdży instant)1 jajko1 łyżeczka soliszczypta czarnego pieprzuolej do smażeniaWszystkie składniki zmiksowałam. Potem stwierdziłam że będzie za mało i zrobiłam ciasto z dwóch proporcji dodając jeszcze raz po tyle samo poszczególnych składników ;) Po niecałej godzinie ciasto było już porządnie wyrośnięte, konsystencją przypominało gęstą śmietanę i było przy tym dość elastyczne.Smażyłam na rozgrzanym oleju nakładając porcje dużą łyżką. Dzięki temu że ciasto było elastyczne bardzo łatwo formowało się równiutkie okrągłe placuszki :)

Blinów wyszedł wielki stos. Zajadaliśmy się nimi z prostym sosem jogurtowo-czosnkowo-ziołowym, który zrobiliśmy z tego co znaleźliśmy ;) Nawet nasze małe blw (co to jest?) chętnie zjadło - dla niej oczywiście pierwszą partię usmażyłam bez dodatku soli.


Mimo swej prostoty bliny są smacznym i pożywnym daniem. Można je podawać w towarzystwie wielu innych dodatków, to akurat zależy od naszej wyobraźni bądź zawartości lodówki. Na lekkostrawny, poświąteczno-sylwestrowy obiad - jak najbardziej.
A kasza gryczana ma w sobie tyle dobroci - witamin, składników mineralnych, działa rozgrzewająco i smakuje wyśmienicie :)