czwartek, 4 lutego 2016

Ekspresowy tłusty czwartek.




Kiedyś kombinowałam z zielonymi bananami, tymi zwykłymi 'naszymi', bo odkryłam, że po połączeniu z dowolną* mąką bezglutenową, robi się ciasto, z którym pracuje się prawie tak fajnie jak z pszenicznym. A przynajmniej tak fajnie się je ugniata. Zrobiłam z niego pierogi z jagodami, nie do końca udane, i obiecałam sobie że jeszcze kiedyś coś pokombinuję.
Generalnie ciasto nie nadaje się za bardzo do gotowania. Do smażenia i pieczenia tak. Ale robi się po jakimś czasie dość twarde, więc nie może być zbyt grube.

Gotowe faworki jedliśmy tylko na świeżo, więc nie wiem jak się przechowują i czy nie zrobią się jutro twarde jak kamień. Jeśli jakiegoś uda mi się zbunkrować przed Starszą Córką i przed sobą ;-) to dopiszę jutro czy pozostał zjadliwy. Nie wiem jakie ciasto wyjdzie z dojrzałych bananów, na pewno nie tak elastyczne.

Ciasta z przepisu starczy na pokaźną ilość chruścików. Dla jednej osoby można zrobić z połowy proporcji. Chyba że jest łasuchem, to droga wolna.
No to do dzieła!

Platanowo-bananowe faworki:
2 zielone banany
2 filiżanki mąki z platanów
2 łyżki mąki z tapioki
2 łyżki oleju kokosowego
szczypta soli
zmielony cukier kokosowy do posypania
smalec do smażenia

Banany miksujemy blenderem na gładką masę, trochę dłużej niż potrzeba - żeby napowietrzyć.
Dodajemy pozostałe składniki i ugniatamy ciasto.
Dalej postępujemy tak jak z tradycyjnymi faworkami, jedynie zawijać je trzeba odrobinę ostrożniej.
Smażą się dość szybko. Chrupią!

Smacznego!


* z wyjątkiem kokosowej i orzechowych mąk.

niedziela, 17 stycznia 2016

Czeko, czeko, czekolada!



Święta minęły, rok 2016 już się porządnie rozpoczął a na blogu cisza jak makiem zasiał. Moja kulinarna twórczość gdzieś sobie poszła. Do kuchni wchodzę z ogromną niechęcią i jakoś nie mogę znaleźć w gotowaniu tej samej radochy co kiedyś... Za dużo kombinowania. Za mało składników. Znudzone dania...

Dlatego czasem sobie oszukujemy, a bardziej ja sobie oszukuję i troszeczkę pozwalam też Starszej Córce. Zjedzenie czekolady podnosi poziom endorfin, a to jest bardzo pożądane w chorobach autoimmunologicznych. Clue do zachowania zdrowia jest dobre samopoczucie, redukcja stresu, relaks i zdrowy sen.
I mimo, że na Protokole Autoimmunologicznym czekolada jest zakazana ostatnio zaszalałyśmy. Po czterech miesiącach ścisłej diety, powoli rozszerzanej o orzechy i pestki Starsza Córka nie ma problemu ze wstawaniem rano i generalnie funkcjonuje prawie normalnie. Jeszcze zdarza się że szybko się męczy, długie spacery jeszcze nie są akceptowalne... Obrzęki jeszcze są. Czasem mniejsze, czasem większe... I szczerze powiem, że dawałam jej tę czekoladę trochę z duszą na ramieniu, ale przeszła ;-) nie zanotowałyśmy pogorszenia samopoczucia, ani jednego poranka ze sztywnościami, więc do przodu.

Miało być brownie w pierwszym zamyśle. Jednak zestawienie składników zdecydowanie nie nadawało się do piekarnika, więc poszło to wszystko w foremce na mroźny balkon i wyszło takie cuś.

Paleoblok czekoladowy:
2 gorzkie czekolady 70%
3 duże łyżki oleju kokosowego
1 łyżka tapioki
100 g mąki migdałowej/zmielonych migdałów
100 g zmielonych orzechów laskowych
2 łyżeczki cukru kokosowego (może być trzcinowy)

Czekoladę rozpuszczamy w rondelku z olejem i cukrem kokosowym. Do roztopionej, lekko przestygniętej masy dodajemy tapiokę, orzechy i migdały. Wlewamy do foremki i gdy już całkiem wystygnie wstawiamy do lodówki i czekamy aż stężeje (niepełna godzina). Następnie kroimy w kwadraty i zjadamy. Przechowujemy w lodówce.
Następnym razem dodam jeszcze trochę suszonej żurawiny.



Przedstawiam Wam, równie czekoladowego, noworocznego misia!





poniedziałek, 23 listopada 2015

Brokułowy krem z porem i miętą.



Starsza Córka zastrajkowała, przestała zjadać w szkole obiady, które przygotowywałam dla niej wczesnym rankiem i zawoziłam w ślicznym, zielonym termosie. Głównie zupy kremy, żeby miała coś ciepłego, ale żeby nie było monotonnie lądowały tam też inne dania.
W każdym razie, termos wracał do domu pełny, więc i ja zastrajkowałam. Nie gotuję. Mogę pospać pół godziny dłużej.

Ostatnio do brokułowej zupy dodałam świeżej mięty, tuż przed jej zmiksowaniem. Wyszła fantastiko!

Brokułowy krem z porem i miętą:
1 brokuł
1 por
1 litr bulionu
1 łyżka masła klarowanego/oleju kokosowego/smalcu
sól, pieprz
kilka listków świeżej mięty.

Por siekamy i dusimy na maśle aż się zeszkli, dodajemy brokuł, pokrojony na mniejsze części, zalewamy bulionem, doprowadzamy do wrzenia i gotujemy jeszcze przez 4 minuty, brokuł ma być jeszcze lekko chrupki. Wrzucamy miętę i miksujemy blenderem na gładką masę, doprawiamy solą i pieprzem.


Voila!


sobota, 7 listopada 2015

Ogród, jarmuż i krokodyl.


Smoothie zielony jak krokodyl.

Wyrwaliśmy prawie cały jarmuż w ogrodzie, żeby równomiernie przekopać ziemię z obornikiem. Teraz obrywam tę pyszną zieloność z grubych łodyg, miksuję i zamrażam porcje koktajlowe, żeby było na zapas. Albo na zupę.

Uwielbiam naszą działkę. Kocham patrzeć jak małe ziarenko przeobraża się w pokaźną roślinę, którą potem można schrupać z kawałkiem chlebka. Albo i bez. Ale schrupać wiedząc, że to owoc własnej pracy.
I mimo tego że ten rok był suchy, a ziemia wyjałowiona, co chwilę porastająca dywanem chwastów, bo dawno nikt nad nią nie pracował, mieliśmy tę swoją własną odrobinę.
Często po całym dniu użerania się z dzieciarnią pakowałam się w samochód, zostawiałam cały dobytek razem z Mężem Biegaczem i jechałam powyżywać się motyką na grządkach. Teraz zamykamy sezon, za nami ostatnie zbiory. Jeszcze wykopiemy parę niepotrzebnych krzaczków i będziemy zimować.
Tymczasem frustracje związane z wychowaniem potomstwa rozładowuję dziergając na drutach kotki, czapki, sweterki i inne części garderoby dla lal.

Wariacji zielonego smoothie jest nieskończona ilość.
My najbardziej lubimy z bananami, czasem smażonymi, żeby było jeszcze bardziej słodko. Do tego gruszka, jabłko, natka pietruszki i mleko kokosowe.
Proporcje dowolne :)








środa, 28 października 2015

Pyszne babeczki cytrynowo - jagodowe.


Tak na świeżo, dopóki pamiętam co namieszałam, że wyszło 'okropnie pyszne!'
Zmodyfikowany troszkę przepis z tej strony, którą wyszperałam na pintereście. Superfajny wynalazek, którego nie doceniałam do tej pory (uwielbiam wyszukiwać na nim nie tylko paleo-przepisy, ale również fantastyczne wzory na włóczkowe robótki).

Receptura poniżej jak z kosmosu, mnóstwo składników, które sama dopiero poznaję.
Jajka zawarte w oryginale musiałam czymś zastąpić więc padło na platany. Inna odmiana banana, drogi interes, z zamówienia grupowego by zaoszczędzić na przesyłce... Kupiłam już drugi raz, miało być 'na spróbowanie' ale muszę przyznać, że to dość uzależniający składnik. Można go zastąpić niedojrzałym bananem, który ma więcej skrobii niż ten dojrzały i lepiej łączy ciasto.
Syrop klonowy bardziej nadaje się do pieczenia niż miód. Pamiętajcie - podgrzewanie miodu to zbrodnia przeciwko jego wartościom odżywczym i w konsekwencji mamy zwykły cukier w ciastku. Lepiej posmarować nim gotową babeczkę żeby ją osłodzić.
Maranta trzcinowa - super sprawa! Droga i trudno dostępna. Ale jeśli macie znajomych, którzy często podróżują do UK, poproście żeby Wam przywieźli. Wychodzi o wiele taniej. Mąka z maranty jest podobna do każdej innej skrobii - ziemniaczanej, kukurydzianej czy tapioki - ale zauważyłam już, że zdecydowanie fajniej zachowuje się w wypiekach/plackach/naleśnikach. Nie ciągnie się i nie robi z ciasta gumowego glutka. 
Jeśli do ciasta naleśnikowego dodam za dużo tapioki, to naleśniki się nie usmażą. Będzie kisiel w skórce, który ewentualnie potem po wyschnięciu nada się do spożycia, ale nie będzie to najlepsze doświadczenie kulinarne. Natomiast maranta czegoś takiego nie robi. W stosunku 2:1 z mąką kokosową sprawdza się świetnie. Fantastycznie wiąże ciasto i konsystencja placuszków jest idealna. 
Kamień winny, coraz bardziej popularny zamiennik proszku do pieczenia. W połączeniu z sodą oczyszczoną w proporcjach 2:1 tworzy fajny zastępnik. Ale nie łudźmy się, bezglutenowe wypieki, a tym bardziej te bezzbożowe, nigdy nie będą wyrośnięte i puszyste. Już się pogodziłam z tym faktem.
Cynamon cejloński - wszystkie zdrowotne właściwości przypisywane ogólnie pojętemu cynamonowi są jego zasługą. Powszechnie dostępny cynamon, to cassia, już nie tak skuteczna, a w nadmiarze potrafi zaszkodzić osobom, które mają problemy z wątrobą. Cejlońskiego szukajcie w sklepach ze zdrową żywnością lub w sklepach internetowych. Jest w opolskim Rodzynku ;)

Przyprawy korzenne dodaję teraz prawie do wszystkiego. Mają działanie silnie przeciwzapalne. Szczególnie kurkuma jest wskazana przy wszelkiego rodzaju stanach chorobowych. Ich ilość nie przysłoniła smaku cytryny i jagód.

Cytrynowo - jagodowe babeczki:
1 żółty platan lub 1 duży niezbyt dojrzały banan zmiksowany na gładką masę
sok z połowy cytryny
2 łyżki syropu klonowego 
1 filiżanka mleka kokosowego
1/2 filiżanki mąki z maranty trzcinowej
1/2 filiżanki mąki kokosowej
1/4 łyżeczki sody oczyszczonej
1/2 łyżeczki kamienia winnego 
1/4 łyżeczki suszonego imbiru
1/4 łyżeczki kurkumy
1/4 łyżeczki cynamonu cejlońskiego
szczypta soli
duża garść mrożonych jagód

Standardowo, jak przy muffinkach, mieszamy dokładnie suche i mokre składniki osobno. Następnie, już niedbale, wszystko razem. Na końcu delikatnie należy wmieszać jagody.
Pieczemy w 180 st. C przez 25 minut, lub do suchego patyczka.

Smacznego!