Zawsze uważałam, że to co zjadamy, ma ogromny wpływ na nasze zdrowie. Dlatego starałam się wybierać zdrowe produkty, kupować w sprawdzonych miejscach i karmić rodzinę przede wszystkim domowymi potrawami, których skład znam od początku do końca.
W sklepach zaglądałam na półki ze 'zdrową żywnością' i stamtąd dowiadywałam się co jest 'zdrowe'.
W internecie przeglądałam artykuły na portalach o zdrowiu, czytałam blogi wegetarian i czerpałam z nich przepisy. Mięso zastępowałam cieciorkami i soczewicami wierząc, że to zdrowsze rozwiązanie.
Jak się okazało nie do końca.
A przynajmniej nie dla każdego.
Moja droga do poznania tego, co najlepiej odżywi moją rodzinę, a w szczególności Starszą Córkę, która zmaga się z chorobą autoimmunologiczną, była długa, kręta i wyboista.
Przekonałam się, że medycyna alopatyczna niewiele ma nam do zaoferowania. Że celuje w objawy, zagłuszając to, co organizm chce przez nie powiedzieć.
Wszystkie choroby z autoagresji mają jedno podłoże. Choruje cały organizm, nie ważne w jakim miejscu w organizmie zaczną pojawiać się stany zapalne. Wyciszanie objawów, zagłuszanie reakcji układu immunologicznego po to, aby uzyskać jedynie wizualny efekt, nie jest poprawą stanu zdrowia. Odstawienie leków zazwyczaj kończy się powrotem objawów, jeśli nie pogorszeniem.
Nie chcę czegoś takiego dla mojego dziecka.
Stąd poszukiwania, drążenie, próby dotarcia do podłoża, do początku, do momentu, w którym w tym małym organizmie coś poszło nie tak, że zaczął zwalczać swoje własne tkanki.
Stąd najpierw odstawianie pokarmów, które mogą działać prozapalnie.
W internecie można znaleźć kilka dróg, leczniczych diet, terapii... Ale wierzę, że nie było przypadkiem to, że kiedy Stowarzyszenie Opolskiej Blogosfery Kulinarnej stawiało swoje pierwsze kroki, jednym z jego członków była Ajwen. I to ona naprowadziła mnie na trop w kierunku paleo.
Bardzo długo trawiłam teorię, czytałam historie osób z różnymi schorzeniami, którym udało się na tej diecie doprowadzić swój organizm do równowagi. Jednak sam protokół, celowany w choroby autoimmunologiczne, wydawał mi się zbyt wielkim wyzwaniem.
Dopiero pewna dobra dusza, z którą przegadałam wiele wieczorów, pokazała mi jak, drogą wyrzeczeń i ciężkiej pracy, można zapanować nad reumatoidalnym zapaleniem stawów. I jak podejść do tego indywidualnie.
Był to czas, kiedy kolejna iniekcja sterydu wprost do stawu kolanowego pomogła tylko na pięć dni (gdzie wcześniej mieliśmy 'spokój' miesiącami).
Rzuciłam wszystko na jedną kartę.
Protokół trwa trzy do sześciu miesięcy, potem można próbować z powrotem wprowadzać wcześniej usunięte z diety pokarmy. Czym jest te sześć miesięcy w obliczu całego życia, które czeka na moją Córkę?
I nawet jeśli to nie pomoże i trzeba będzie trzeba znów szukać - czym jest te kilka miesięcy, żeby nie spróbować i nie dowiedzieć się, czy mogę w sposób naturalny, bez skutków ubocznych, poprawić jakość życia swojego dziecka?
Po tych dwóch miesiącach chyba widzę światełko w tunelu. Nie jest idealnie, po drodze natrafiliśmy na kolejną kłodę pod nogi w postaci boreliozy i właśnie kończymy antybiotykoterapię. Ale obrzęk jest mniejszy. Kolanko nie jest już tak gorące, jak wtedy gdy zaczynaliśmy. I nawet mamy takie poranki, kiedy nóżka nie boli i działa całkiem fajnie.
Protokół, oprócz mnóstwa godzin spędzonych w kuchni, daje też możliwość odkrycia w sobie takich pokładów kreatywności, o których nie miało się pojęcia.
Takie na przykład dyniowe kluseczki. Pychotka.
Tapioka na protokole jest produktem trochę kontrowersyjnym, ale stosujemy. Jest bardziej dostępna niż inne proponowane skrobie. Ważne żeby dynia miała zwarty miąższ. Ja użyłam hokkaido, ale może być też piżmowa.
Dyniowe kluseczki z cynamonem i imbirem:
1 dynia hokkaido
1 średni batat
2 łyżki mąki kokosowej
skrobia z tapioki (może być też mąka ziemniaczana)
sól
olej kokosowy
Dynię, przekrojoną na pół, wypestkowaną i batata pieczemy w piekarniku w 180st. C przez około 40 minut. Możliwe że batata trzeba będzie wyciągnąć nawet 10 minut wcześniej - należy sprawdzać widelcem.
Zagotowujemy osoloną wodę w garnku, na patelni powoli rozgrzewamy tłuszcz kokosowy z cynamonem i imbirem.
Gnieciemy dynię i batata widelcem, dodajemy mąkę kokosową, zabieramy 1/4 ciasta, tak jak w kluskach śląskich i dołek uzupełniamy skrobią z tapioki.
Ciasto mieszamy dokładnie, będzie dość luźne. Łyżeczką formujemy kluseczki i wrzucamy je do wrzącej wody. Wyciągamy gdy wypłyną, będą troszeczkę klejące, więc wrzucamy od razu na rozgrzany olej kokosowy z przyprawami i krótko podsmażamy aż się zrumienią.
Można podać z owocami i cynamonowym cukrem pudrem ;)
Smacznego!
Ale wspaniale kluseczki!
OdpowiedzUsuńDziękuję 😊
UsuńWyglądają pysznie :) Nawet jeśli droga była kręta, to w końcu widać, że znalazłaś złoty środek :)
OdpowiedzUsuńOby to ostatnie zawirowania...
OdpowiedzUsuńKluseczki wyglądają znakomicie :)
OdpowiedzUsuńOby walka z chorobą się udała, mocno trzymam kciuki :)